O blogu

Klub Kolonialny Papugi Orinoko - w tej nazwie wszystko jest prawdziwe:

- Klub jest wirtualnym klubem wymiany rzeczywistych poglądów,
- K
olonialny stanowi egzotyczne decorum, które powinno Czytelnika zaciekawić, sprowadzić i, why not, uwieść,
- Papuga Orinoko istnieje naprawdę i można ją spotkać na blogu "Z frontu walki z reakcją i Redakcją",

środa, 22 lipca 2015

22 lipca w Orlim Gnieździe.

Milicjant wskazał mu krzesło.
- Siadajcie – powiedział – zaraz ktoś po was przyjdzie i dostaniecie identyfikator. Tu macie program – podał zadrukowany kartonik - za godzinę pierwszy sekretarz skończy przemawiać i zaraz przyjadą autobusy. Teraz otwarty jest tylko jeden bar, ale płatny dla obsługi. Z identyfikatorem będzie darmo.
pokojnauczycielski.blox.pl

- Mogę wyjść – spytał Artur – tu okropnie gorąco.
- Możecie, tylko stańcie gdzieś na widoku, żeby nie trzeba było was szukać.
Wyszedł z budynku w cień wielkiego dębu. Tu rzeczywiście było chłodniej. Rozejrzał się. W parku roiło się od ludzi. Narzeczona wraz z towarzyszącym jej milicjantem pokonywała ostatnie stopnie wiodące na ganek i zaraz zniknęła w drzwiach dworu. Uspokoił się całkiem. Ostatnie dni przyniosły niespodziewane napięcie, Alicja stała się zazdrosna o każde spojrzenie na inną dziewczynę, każde słowo. Teraz jedno jej spojrzenie i wszystko stało się jasne.

Przygotowania miały się ku końcowi. Żołnierze ukończywszy stawianie ogromnych namiotów, porozsiadali się na trawniku i popijając mazowszankę z dużych szklanych butli, zerkali na dziewczyny. Czasami oblewali się, zatykając szyjkę palcem, wzburzając płyn, a uwolniony gaz wypychał wodę butelki, jak z syfonu. Ich nagie, opalone torsy przyciągały spojrzenia kobiet ściągniętych do pomocy z pobliskiego PGR-u, co podnosiło i tak wysoką temperaturę. Wkrótce wybuchy śmiechu, niewybredne zaczepki i przekleństwa wypełniły cały park.

Oficer w towarzystwie plastyka odpowiedzialnego za świąteczny wystrój dowodził rozwieszeniem transparentu. Taki punkt zawierał rozkaz na piśmie, który otrzymał tydzień temu. Do tego celu wybrali dwie strzeliste sosny rosnące naprzeciw, mniej więcej w takiej samej odległości po przeciwnych stronach od głównej alei i stojąc w bramie, kierowali głośnymi okrzykami żołnierzem, który za pomocą słupołazów wspiął się na wysokość czterech metrów i zaczepiał linkę. Plastyk po cichu doradzał oficerowi, a gdy ten nie nadążał za zmieniającą się koncepcją, wysokim, lekko schrypniętym głosem, przekrzykiwał go i energicznymi ruchami prawej ręki, zbrojnej w zwinięty projekt, wskazywał, o co mu chodzi. Żołnierz poruszał się sprawnie i robił to, co słyszał. Czasami tylko, gdy polecenia były sprzeczne wstrzymywał się i patrzył na usta dowódcy.

Pod wielkim namiotem płacono i wydawano świąteczne prezenty robotnikom, którzy już ukończyli swoje zadania. Główny księgowy identyfikował pracowników na podstawie dowodów osobistych. Wskazywał w brulionie miejsca do podpisu, a kasjerka odliczała pieniądze. Dziewczyna stojąca za nią wyciągała z otwartego kartonu plastikową reklamówkę z czerwonym nadrukiem: niech się święci 22 lipca – PKWN i uśmiechniętym słoneczkiem, wkładała do niej paczkę rajstop i butelkę wódki żytniej eksportowej z kłosem, a tym, którzy mieli dzieci, dokładała tabliczkę prawdziwej czekolady produkcji Zakładów 22 Lipca, odfajkowywała nazwisko na liście i wskazywała następny stół, przy którym wydawano dwa kilogramy kiełbasy owinięte w czysty papier.

W namiocie zapanował świąteczny nastrój. Podarki nie dość, że nieoczekiwane, były nadzwyczaj hojne. Już sama reklamówka miała swoją wartość, mogła stać się prezentem, lub towarem wymiennym za przynajmniej pół litra. Niektórzy od razu wypakowywali ją, starannie składali i wraz z pozostałą zawartością wkładali do siatek, potem wychodzili do osinobusów podstawionych na wprost namiotu po przeciwnej stronie placu, paradując z nowo nabytym bogactwem, odprowadzani zazdrosnymi spojrzeniami dziewczyn z PGR – u.

Park pustoszał. Ekipy zanurzały się w namiocie, po czym wyłaniały na chwilę i połykane przez autobusy, znikały, jedna za drugą. Ostatni odjechali żołnierze i dziewczyny posmutniały. Księgowy, mężczyzna w sile wieku, odpowiedzialny za organizację, natychmiast dostrzegł zmianę nastroju i popędził je pod prysznice i do przebieralni. Wczoraj jeszcze sprowadził dwadzieścia strojów krakowskich, dla pomocnic dziesięciu kelnerek, skierowanych do obsługi imprezy z dwóch hoteli. Wziął ich specjalnie więcej, aby każda miała do wyboru: większy i mniejszy. Dzisiaj wszyscy mieli być radośni. Postąpił słusznie, po kilku minutach z miejsca, w którym wojsko rozstawiło umywalnię polową rozległy się śmiechy i piski.

Artur nie czekał długo. Milicjant, który odprowadzał Alicję, wrócił na swoje miejsce. Po chwili i jego zawołano go do kordegardy. Domyślił się jeszcze wcześniej, gdy Alicja przedstawiała dokumenty, że milicjant, który go spisuje, jest wyższy szarżą. Robił to bardzo starannie. Jeszcze raz spytał o nazwisko, imiona, imię ojca i nazwisko rodowe matki zasłaniając dowód czystą kartką. Na białym tle odbijały pożółkłe od nikotyny palce zakończone długimi paznokciami, przez które przebijały księżycowate pasemka brudu. Drugi milicjant patrzył uważnie na twarz chłopaka, jak gdyby chciał przeniknąć go na wskroś i dociec, czy mówi prawdę. Artur wiele razy był legitymowany i chociaż wiedział, że to zwykła procedura poczuł się rozbawiony. Rozśmieszała go powaga, z jaką go, w tym przecież świątecznym dniu rozpytywano i namaszczenie towarzyszące wypełnianiu formularza.

Milicjant skończył pisać. Z suchym trzaskiem zamknął wieczne pióro, wstał i podał biało czerwoną plakietkę ze złotym napisem.
- Przypnij ją, żebyś nie zgubił. Możesz chodzić po całym kempingu, stołować się w namiocie oficerskim i dostaniesz upominek – powiedział niechętnie, jakby instruował aresztanta. – Jesteś gościem honorowym. Pojmujesz? Oprowadzę cię po ośrodku – mówił dalej tym samym tonem. - Jak się zacznie, nie chodź do dworu, najbliżej do ścieżki. - Był naprawdę zły, wczoraj dowiedział się o różnych rodzajach upominków dla różnych gości i czuł się pokrzywdzony.
- Dlaczego?
- Tam będą bardzo ważni towarzysze, a nasze służby pilnują, żeby się im nic nie stało. Pojmujesz? Jak podejdziesz, to nie będą patrzeć czy ty honorowy, tylko ci spuszczą wpierdol i pójdziesz na dołek.
- Pojmuję – powiedział Artur.

Ścieżka, a raczej alejka ujęta w pobielone krawężniki i wysypana dobrze ubitym żwirem otaczała dwór z obu stron i prowadziła do powozowni przerobionej na restaurację, przed którą rozpięto z okazji dzisiejszego święta wojskową siatkę maskującą tworzącą rodzaj dachu nad podwórzem i rzucającą rzadki cień na stary bruk.
- To teraz nasza knajpa – powiedział milicjant, pokonując próg – pojmujesz, dla funkcjonariuszy i gości honorowych. Możesz kogoś przyprowadzić, twoja plakietka jest na dwa miejsca. Zwykli goście zjedzą w parku z kuchni polowych.
Artur rozejrzał się po przestronnej sali z setką pustych miejsc przy stolikach. Jedynie w pobliżu bufetu siedziało mieszane towarzystwo pod delikatnym gazem.
- To będzie nas aż tylu?
- Święto. Pojmujesz – powiedział milicjant, prowadząc go do siedzących.
Wszyscy byli weseli. Kiwnął ręką na dziewczynę siedzącą trochę z boku. Artur spojrzał i odniósł wrażenie, że uśmiech wycięto jej z papieru i przyklejono do ust. Stanęła obok nich z takim samym wyrazem twarzy.
- To jest osobisty gość pierwszego – powiedział na tyle głośno, że rozmowy ucichły i wszyscy skierowali wzrok w stronę stojącej trójki. W oczach siedzących Artur dostrzegł ciekawość i szacunek. – Nazywa się Artur Zawada syn Piotra – „syn Piotra” milicjant dodał z zawodowego przyzwyczajenia, ale nikt z siedzących tego nie zauważył – ma się doskonale bawić i wszyscy jesteście za to odpowiedzialni, a szczególnie nasza lalka. Pojmujesz? – Zwrócił się surowo do dziewczyny stojącej u drugiego boku chłopaka. Skinęła głową i delikatnie ujęła Artura pod ramię.
- Ja muszę wracać na stanowisko, a ty jesteś w dobrych rękach – powiedział milicjant i odchodząc, zabrał ze stołu otwartą butelkę żywca. Dopiero gdy znalazł się na podwórzu, poszedł w kąt zabudowań, przysunął naczynie do ust i łapczywie wychylił zawartość.

Przy stoliku zrobił się ruch. Łysy mężczyzna, przed którym leżał otwarty notatnik, skinął ręką i na ten gest pozostałe osoby przesunęły się krzesłami, robiąc między sobą miejsce, by zmieściło się w nie to, na którym przedtem siedziała dziewczyna.
- Siadajcie – zwrócił się do chłopaka. - A ty - przeniósł wzrok na stojącą obok – przynieś towarzyszowi piwo.
Artur zawahał się i zanim usiadł, sięgnął do sąsiedniego stolika po krzesło dla dziewczyny.
- Postoi – powiedział łysy – wyjdzie to jej na zdrowie, zresztą i tak się nie zmieści. Do szesnastej – mówił dalej – nie pijemy na sali, taki regulamin, a my jesteśmy od tego, żeby regulaminu pilnować, z piwem możecie pójść na zaplecze, do kibelka, albo w krzaki. Żeby was nikt nie widział.
Rzeczywiście, stolik, przy którym usiadł Artur, był ściśle otoczony krzesłami. Po chwili przed nim, na szklanym blacie stanęła jeszcze jedna butelka, którą natychmiast pokryła rosa.
Żeby ją tam postawić, dziewczyna musiała się mocno wychylić i tylko dla zachowania równowagi wesprzeć o jego bark. Tym razem przez perfumy poczuł zapach jej potu. Mdły, słodko kwaśny, wytworny, ponadosobowy, jak gdyby harmonijnie skupiający w sobie zapachy wszystkich biesiadników przy tym stole, zupełnie inny niż ten, który wąchał w kordegardzie. Całkowicie odruchowo spojrzał w bok i kątem oka dojrzał obfitą pierś ubraną w kremowy stanik, trochę ciasny, bo jego skraj wyciskał półkolistą falkę na miękkim ciele. Artur, gdy wspominał tamtą chwilę, zastanawiał się, skąd przyszła mu do głowy myśl, że gdyby nacisnął tę falkę, ukazałaby się cała sutka, a on przytuliłby do niej policzek.

Dziewczyna była tak blisko, że gdyby obrócił twarz w tę stronę, dotknąłby ją nosem. Poczuł się nieswojo od jej bliskości i własnych myśli. Rozejrzał się wokół. Nie mógłby przysiąc, ale wydawało mu się, że pozostali goście wymienili błyskawiczne spojrzenia. W każdym razie, gdy sięgał po butelkę, każdy z nich patrzył gdzie indziej. Wydało mu się to dziwaczne. Spojrzał na dziewczynę. Zmrużyła oko i znacząco poklepała torebkę. Rozejrzał się za otwieraczem.
- Szukacie otwieracza – domyślił się łysy – u nas się to robi tak. - Wziął zakorkowaną butelkę stojącą obok i zahaczył kapslem kapsel, który odskoczył z głośnym cmoknięciem, zatoczył łuk ponad głowami i skończyłby swój lot pod sąsiednim stolikiem, gdyby nie chwycił go tłusty mężczyzna o kędzierzawych włosach. – Gdyby dla każdego w Polsce wyprodukować otwieracz – kontynuował tonem księdza nauczającego z ambony – to zabrakłoby stali na czołgi i stanęlibyśmy bezbronni wobec zachodniego imperializmu. Teraz idźcie gdzieś wypić, bo my tu mamy swoje sprawy organizacyjne. Artur wstał, wziął swoje piwo i ruszył do wyjścia.
- Wasz kapsel – kędzierzawy mężczyzna wyciągnął rękę.
- Dziękuję – powiedział Artur i odebrał swój kapsel.

- Zatrzymał się dopiero na podwórzu i rozejrzał wkoło. Słońce paliło jeszcze bardziej , więc wychodząc z półmroku, zmrużył oczy. Dziewczyna stanęła tuż za nim. Otoczyła go woń perfum, inna niż u Ali, a w plecy zrobiło się od jej ciepła jeszcze bardziej gorąco.
- Pokażę ci wszystko – powiedziała – ale najpierw przejdziemy się po parku. - Ujęła go za łokieć ręki, w której trzymał piwo - chodźmy towarzyszu, muszę wykonać zadanie.
Poszli szeroką aleją prowadzącą z powozowni do lasu, odprowadzani szczebiotem dziewcząt przymierzających w improwizowanej umywalni krakowskie stroje. W połowie drogi do muru otaczającego posiadłość, w miejscu gdzie rósł sędziwy jawor, dziewczyna weszła w boczną ścieżkę, porządnie podkoszoną po bokach, ale dwa metry w bok dziko zarośniętą krzewami czarnego bzu.
- Dokąd mnie prowadzisz? - Spytał Artur takim tonem, jakiego używają panowie, gdy chcą, aby w uszach pań ich pytanie brzmiało dwuznacznie. 
- Zobaczysz. - Odpowiedziała tajemniczo, jak każda kobieta, która wie, że jest interesująca dla tego akurat mężczyzny i pragnie to zainteresowanie podtrzymać.

Odeszli już sporo w bok aż trafili na polanę z dwoma kortami tenisowymi ogrodzonymi świeżo pomalowaną siatką i nisko przyciętym żywopłotem. Pomiędzy nimi stała altana zbita z potężnych belek posiwiałych ze starości, aż pod dach pokrytych starannie wyrzeźbionymi inicjałami, lub dłuższymi inskrypcjami wykonanymi flamastrem, pokryta taką samą dachówką, jak dwór. Pośrodku, na równej drewnianej podłodze rozstawiono stół do ping ponga, a wokół i tak pozostało dość miejsca dla swobodnej gry. Pod ażurowymi ścianami stały drewniane ławki przewidziane na dwie osoby o szerokich poręczach służących za stoliki.
- Widzisz, jaki luksus – powiedziała dziewczyna – tak kiedyś się bawili wyzyskiwacze.
Artur nic nie odpowiedział, tylko pokręcił głową.
- Teraz to wszystko należy do ludu, - ciągnęła dziewczyna - ale nie wpuszczają i pilnują, bo na pewno rozkradną...
- Zatrzymajmy się tutaj – przerwał Artur - piwo robi się ciepłe.
- Posiedzimy w chłodzie – powiedziała. – Ściągnęłam im jeszcze trzy i ćwiartkę. Mamy zaopatrzenie do obiadu - i przez papierowy uśmiech, po raz pierwszy przebił się wyraz twarzy pełen satysfakcji.
Usiedli w najbardziej zacienionym miejscu altany. Artur podał butelkę dziewczynie.
- Masz, pij pierwsza. A w ogóle, jestem Artur Zawada i nie mów do mnie towarzyszu, nie należę do partii.
Przyłożyła szyjkę do ust, pociągnęła kilka łyków, widać, nie miała doświadczenia w takim piciu, bo podciśnienie wywołane mniejszą ilością płynu wessało jej w szyjkę butelki skrawki warg i koniuszek języka. Oddała flaszkę chłopakowi, a na jej twarzy odbił się wyraz głębokiego namysłu.
Opuszką wskazującego palca otarła usta, nie przeciągając po nich, a dotykając jak serwetką. Ten gest, jak wcześniej zapach, wydał się Arturowi nadzwyczaj elegancki.
- A ty, kto jesteś? – Spytał. – Ja się przedstawiłem – dodał, jakby chciał usprawiedliwić natarczywość pytania. Nie za bardzo go obchodziło, kim jest dziewczyna, chociaż czuł, że obchodziło coraz bardziej.
Zerwała się i stanęła naprzeciwko niego plecami do światła. Słońce przebijało przez cienki materiał spódniczki, rysując ostrym cieniem te kształty, których starał się nie domyślać i w jednej chwili wydała się Arturowi naga. Przechylił butelkę, nie spuszczając z niej wzroku.
Podniosła obie ręce w górę opierając dłonie na włosach.
- Nie słyszałeś? Jestem lalka, urządzam zabawy. Jak ktoś się ze mną dobrze bawi, zbieram pochwały, jak jest niezadowolony, dostaję surową naganę. - I trzymając ręce przy skroniach, poruszyła mechanicznie głową.
Usiadła znowu obok, dotykając biodrem Artura. Po chwili, gdy nie zareagował, odsunęła się i powiedziała zrezygnowanym głosem.
- Powiedz im, gdyby pytali, że jestem fajna, bo inaczej będę miała przesrane.
- Nie będziemy tak rozmawiać – obruszył się – masz jakoś na imię. Ja ci się przedstawiłem. Zresztą chcesz być Lala, będziesz Lala. Tylko że nie umiem się bawić lalkami, zawsze wszystkie psułem.
- Dlaczego?
- Bo chciałem sprawdzić, co mają w środku.
- Mnie też sprawdzisz? – Spytała głosem małej dziewczynki, prostując się i zdecydowanym ruchem głowy odrzucając włosy na kark.
- Nie zamierzam – powiedział ochryple i zaraz zaczerwienił się po czubki uszu, bo nie wiedział, skąd się wzięła u niego ta nagła chrypa. Czuł za to, że rozmowa stała się osobista.

Poza Alicją nie szukał przygód. Wcale nie dlatego, że ojciec odszedł od matki i nie dlatego, że narzeczona stała się ostatnio nieznośnie zazdrosna, ale dlatego, że dał sobie słowo; a słowo, to słowo.
Po Lali ostrzejsze słowa spłynęły jak woda po kaczce. Zauważyła nagłe zmieszanie Artura i zinterpretowała je po swojemu. Wyjęła z torby butelkę piwa, stanęła tuż obok niego na ławce, tak blisko, że gdy spojrzał ukradkiem w górę, rozpoznał gatunek kwiatków na majtkach, zdarła kapsel o łepek gwoździa na połączeniu belek, usiadła znowu, uśmiechnęła się wyrozumiale i spytała.
- Powiedziałeś, że nie należysz do partii to, co tu robisz?
- Odprowadziłem moją dziewczynę – powiedział. – Załapała się na kelnerkę we dworze.
- Na hostessę – poprawiła Lala – kelnerki pracują na zewnątrz, w środku są hostessy. – Spojrzała na Artura, patrzyła chwilę uważnie i na jej twarz wrócił papierowy uśmiech. – Hostessy. – Powtórzyła bez sensu, akcentując mocno dwa s na końcu wyrazu.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Bieżące (4)




Przegląd wybuchów wulkanicznych,
krajowych i zagranicznych


Fronda.pl rządzi na szachownicy

Przed rozpoczęciem partii, na normalnej szachownicy jest osiem "pionów" białych i tyleż czarnych. Tymczasem na judeochrześcijańskiej szachownicy Frondy.pl znajduje się jeden pionek biały (redakcyjny) i kilka tysięcy promoskiewskich pionów czerwonych, których ruchy "w 100 proc. pokrywają się z instrukcją rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa dla troli internetowych Moskwy".  Wśród nich Braun, Korwin-Mikke, Michalkiewicz, Max-Kolonko i ks. Isakowicz-Zaleski.


Gdyby teoretyk szachów "tag/mod" podpisał się imieniem i nazwiskiem, można by mu było dać po mordzie, a tak co? Ograniczam  się więc do zamieszczenia obrazka, przedstawiającego mokry sen politycznego publicysty, pseudo "tag/mod".



Przez którą dziurę ten wyciek?

Kto chce, poczyta różne tere-fere-kuku na temat przyczyn. Ale popatrzmy na tych dwóch niemieckich hierarchów, Kaspera i Marxa (nie mylić z Kacprem i Melchiorem) - czy ich próby zainstalowania w kościele katolickim sodomitów nie rozczarowały paru wiernych, którzy w konsekwencji postanowili szukać Pana Boga na własną rękę?




Nie będziesz używał imienia... (c.d.)

Onet wystawił tytuł, w którym deklaruje: "Jezus na Stadionie".
Jezus na Stadionie Narodowym? 
Przyjrzałem się z bliska różnym reportażom i zauważyłem wyłącznie obecność białego abp. Hosera i czarnego charyzmatyka o. Bashobory (jeśli nie liczyć kilkudziesięcio-tysięcznej publiczności).



Ponieważ na dźwięk słowa "ruch charyzmatyczny", dostaję wysypki - pozostawię wiadomość bez komentarza i pójdę się podrapać.




Biedroń nie dopuścił

Prezydent Biedroń nie dopuścił, aby pomiędzy domkami w jego Słupsku produkował się zezwierzęcony (zazwierzęcony) cyrk.

Żeby tak męczyć zwierzę!
 Na temat zwierząt w cyrku jedna pani mówi: "Cyrk tak, ale bez zwierząt" i wyjaśnia:

(Zwierzęta) są przewożone z miejsca na miejsce, przetrzymywane w ciasnych klatkach, często w upale lub zimnie. Żyją w ciągłym stresie i są zmuszane do wykonywania czynności niezgodnych z ich naturą.
Najpierw pomyślałem, że wyjaśnienie dotyczy nie zwierząt, tylko objeżdżających kraj grup szołbiznesowych, w których pełno jest cierpiących od gorąca starych piosenkarek w młodych ciuchach.
A potem zadałem sobie pytanie, czy Biedroń zamknie bramę i podniesie most zwodzony do grodu:
  • przed bijącymi się po mordach bokserami, 
  • przed pożeraczami mięsa koszer i halal ze zwierząt zamęczonych w sposób okrutny i bezsensowny,
  • przed hodowcami drobiu w kurnikach przemysłowych, 
  • a w końcu przed kanałami telewizyjnymi, w których zatrudnia się lisy, żeby denerwowały ludzi.



Nagroda im. Lecha Wałęsy

Żanna Niemcowa - córka zamordowanego rosyjskiego polityka Borysa Niemcowa - została tegoroczną laureatką Nagrody Solidarności im. Lecha Wałęsy - ogłosił szef MSZ Grzegorz Schetyna ("to depozytariuszka walki, którą prowadził jej ojciec").

Nieostrożne!!!
Czy to, co mógłby wręczyć Lech W, musi zaraz podawać na poduszce sam szef MSZ Reczypospolitej?
Kto chce, może sobie o Niemcowie poczytać w sieci. Wystarczy podsunąć Googlowi temat "Boruch Neuman" (ewentualnie "Niemcow").

Warto zerknąć na pochodzący z internetowej prasy francuskiej, fotograficzny przyczynek do kariery nieodżalowanego Borysa (jedna z call-girls nazywa się Nastya Ognyeva):

Dubaj, 2012 r.


Jak zapalić grecką świeczkę pod własną latarnią gazową


Znany ze zwierzenia, że każdego ranka, po obudzeniu się, myśli, co mógłby zrobić dla Izraela, francuski myśliciel ekonomiczny Dominique Straus-Kahn, ksywa DSK, skierował do Niemców list otwarty, w którym tych Niemców gani. 




 

Czekam na list otwarty DSK, zaadresowany do siebie samego. Wszak ta drobna, napalona na kobitki istotka była dyrektorem Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zapewne drzemała ze zmęczenia, kiedy Grecja pogrążała się w odchodach banków światowych, w rodzaju Goldman Sachs.


niedziela, 12 lipca 2015

Wieści z podwarszawskiej wioski.



  • Wydarzenia w mojej Gminie są nie mniej ważne niż spotkania biskupów czarno białych. Otóż w trakcie obrad ostatniej przed wakacjami sesji rady gminy, na salę weszli kibice Legii Warszawa.  A, że sytuacja stała się dla niektórych radnych ciężka, żeby nie powiedzieć niezręczna, z tym większą ulgą wysłuchali dezyderatu. Otóż młodzi ludzie, poprosili, a raczej zażądali od wysokiej rady, aby rynek, tuż przed urzędem gminy nazwać od zaraz Placem Powstańców Warszawy 1944. Na takie dictum nikt nie zaprotestował, tylko jednogłośnie(!) uchwalono nazwę i przydzielono fundusze na nowe tabliczki i uroczyste obchody.


Doprawdy nie wiem, czy twarze państwa radnych stały się czerwone z zapału, który nastąpił od młodzieży, czy wstydu, że  przeoczyli dwadzieścia sześć okazji w tej sprawie, licząc od czasu odzyskania niepodległości.

W każdym razie, u mnie kibole są na topie.

Bieżące (3)




Przegląd wybuchów wulkanicznych, krajowych i zagranicznych






Czerwono mi


Mieszkańcy Roha wylali na siebie 130 tys. litrów czerwonego wina. Tymczasem mordy mają takie, jakby nie wylewali, tylko wlewali. 

Gdyby każde hiszpańskie miasto czciło swojego świętego przy pomocy zmarnowanych setek tysięcy litrów vino tinto i nie żałowałoby mu wyrazów miłości przez 365 dni w roku, mógłbym przynajmniej zrozumieć, jak mogło w tym pięknym kraju dojść do dwukrotnego wyboru Zapatero na prezydenta oraz do dopuszczenia do "małżeństw" byle kogo z byle czym.





Rosja na łopatkach ( europejskich)

Sankcje przeciwko Moskwie moga niespodziewanie kosztować Europę 2 mln miejsc pracy i 100 mld euro. Do takich wniosków doszedł austriacki Instytut Badań Ekonomicznych Wifo, który napracował się na zlecenie siedmiu dzienników, m.in. Die Welt, El Pais, Le Soir i Tribune de Genève. 
Wygląda na to, że waląc w Putina z armaty, Unia Europejska ustawiła się między Rosją a wylotem lufy. 



Kulpa zajdzie wysoko


"Ein Reich, ein Volk, ein Ticket" zadrwił z unijnej urawniłowki JKM i zilustrował wypowiedź gestem.

Takiej okazji Łukasz Kulpa, rzecznik prasowy partii KORWiN w Bydgoszczy nie przepuścił; wybił mea maxima Kulpa na piersi Korwina-Mikkego i z partii zrezygnował.

Młode to, a gdzie jest guzik do brukselskiej windy, już wie!




Sarah i Kasper w jednym stali domu 

22 maja, w jezuickim Gregorianum w Watykanie odbyło się ciche (cicho sza!) zebranie amatorów przepchania przez październikowy Synod potwora, zdolnego, ze względu na tęczowość tyłka, przyprawić o kompleksy pawiana. 

Udział wzięły trzy episkopaty (niemiecki, szwajcarski i francuski), a szczególną elokwencją popisywali się kardynałowie niemieccy, Marx i Kasper ("Synod musi rozmawiać o związkach homoseksualnych").



Na drodze kościelnych teoretyków i praktyków sodomii stoją biskupi afrykańscy, którzy 25 maja rozważali w Ghanie problemy afrykańskiej rodziny
Ton nadawał gwinejski kardynał Sarah, którego można zobaczyć na fotografii, w pewnej zrozumiałej odległości od Niemca Kaspera.
Załączony obrazek potwierdza obserwację, że czarne może być białe, a białe - białe jak smoła.



Niechby spróbował na swastyce 

Socjalistyczny prezydent Boliwii, Evo Morales, wręczył Papieżowi Franciszkowi prezent w postaci Chrystusa rozpiętego na krzyżu w formie sierpa i młota. Dar został przyjęty "z uśmiechem". 

 







Niemorales, pardon, Morales, nie zasługuje jeszcze na tytuł Boliwijskiej Nieznalskiej, a fakt, że w La Paz odbywa się właśnie karnawał, coś - być może - tłumaczy. 

A może tłumaczy to miłość do walki klas? 
Ta sama, o której Hanka Ordonówna śpiewała "Miłość ci wszystko wypaczy..."?





Czas poKopacz w elektoracie tęczowym



Myślę, że w tej scenie, wyglądającej na oświadczyny, Biedroń powinien jednak klęczeć.

A poza tym, czy nie byłoby ciekawiej, gdyby wysunął swój bukiet w kierunku takiej, na przykład, panny Grodzkiej.




Jęzoro Lemańskie w Jedwabnem 

Honor szabesgojów uratowany! 
Jarmułkę nałożył i jęzor rozpuścił niezawodny ks. Lemański, reprezentujący księdza Lemańskiego. 
Zlot 2015 odbył się więc bez obecności przedstawicieli Kościoła Katolickiego. I prawidłowo.

A na swoim blogu ks. Lemański napisał:


Próbowano tę zbrodnię przypisać hitlerowcom, podobnie jak to próbowali zrobić Sowieci z rozstrzelanymi w lesie katyńskim.
Szalom!

wtorek, 7 lipca 2015

Ex cathedra (2)

  

 
Odzieranie czas zacząć!

Z miejsca pragnę uspokoić, że w kwestii odzierania i obdzierania posiadam pewne kwalifikacje i będę odzierać i obdziera
ć fachowo.
Każdy obeznany z kultura (kulinarną) Ameryki Południowej wie, ze z mięsa wołowego najcenniejsze (najsmaczniejsze) są : polędwica wołowa, część udźca zwana skrzydełkiem, mięso z giczy oraz ozór wołowy. 


 
I ja ostatnio, dla uczczenia mego przyjaciela ( w swoim czasie zajadły solidaruch i "działacz marcowy 68" - już mu przeszło), przyrządzałem ozór wołowy w galarecie.

Ozór ten, w odpowiednim momencie, należy obedrzeć ze skory. Tajemnica tego obdzierania polega na tym, że najpierw trzeba ozór, po dokładnym umyciu, długo gotować (2 godz), w międzyczasie wyszumować, a następnie, począwszy od czubka, obdzierać ze skóry. Schodzi gładko i bezszelestnie. Kolejny sekret polega na tym, by czynić to wzdłuż osi głównej. Dopiero potem dodaje się warzywa pokrajane w talarki lub słupki i gotuje następne 2 godziny. Następnie należy zostawić ugotowany ozór wraz z warzywami w wywarze na kilkanaście godzin, naciągnie smakiem. Potem marycha, przygotowanie zalewy, pierwsze zalanie, drugie zalanie i przystrojka z udziałem zielonego groszku. 
I gładko przechodzimy do spraw polskich.

Co ja widzę, czego nie widzą emigranci. Otóż wożąc żonę na zakupy, wolę czekać w samochodzie. Obserwuję wówczas, że na 10 kierowców 4 staje na parkingu okrakiem, zajmując dwa miejsca. Dodatkowo, każdego dnia widzę co najmniej 3 przypadki wyrzucania przez okno samochodu na ulicę niedopałków papierosów lub jakichś papierów czy ogryzków. Jest zbyt gorąco bym opisywał chamstwo, nagminnie występujące w stylu jazdy. Chamstwo to jeszcze nic, można mu się przeciwstawić siłom i godnościom osobistom. Ale co na głupotę i bezmyślność? Dać w mordę to za mało!!!. Trochę się uniosłem, może niepotrzebnie, ale to wszystko przez Magdalenkę. To ona winna.

Kontynuacja nastąpi.

środa, 1 lipca 2015

Ex cathedra (1)



Odzierać czy nie odzierać?

Podoba mi się w naszym Klubie. Właśnie to mi się podoba, że wszystko odbywa się niespiesznie. Miałem czas na zapoznanie się z blogami pozakładanymi w swoim czasie przez Rozpuszczalnika, miałem czas pomości
ć się na wygodnych klubowych kanapach, poczytać sobie spokojnie co napisali inni członkowie Klubu , a nawet ukradkiem pozerkać sobie na naszą moderatorkę. Istna Wenus, istna Wenus!





Odnoszę wrażenie, że większość członków Klubu, a i czytających z boku nasze teksty, to osoby na stałe i to od dłuższego czasu mieszkające poza granicami Polski. To by mnie ustawiało, niejako automatycznie, w roli członka korespondenta. Proszę bardzo, z tym że trochę się waham.

Czegoście góralu taki nieobecny? Tylko po głowie się drapiecie. Drapię się, bo się waham. Tydzień temu byliśmy z żona i córką na weselu. Na początku było fajnie, ale potem zonę i córkę zgwałcili, a mnie pobili. A teraz zaprosili nas na poprawiny.
Żona z córką już pojechały, a ja się waham.

Mnie zapewne gwałt nie grozi, ale po mordzie też oberwać nie chcę. No bo to, co si
ę dzieje w Polsce, jakie zmiany nastąpiły przez ostatnie 25 lat - to się w pale nie mieści. Z zagranicy łatwo chwalić - w interiorze zbiera się na wymioty. Czy mam odzierać klubowych kolegów z resztki złudzeń?