O blogu

Klub Kolonialny Papugi Orinoko - w tej nazwie wszystko jest prawdziwe:

- Klub jest wirtualnym klubem wymiany rzeczywistych poglądów,
- K
olonialny stanowi egzotyczne decorum, które powinno Czytelnika zaciekawić, sprowadzić i, why not, uwieść,
- Papuga Orinoko istnieje naprawdę i można ją spotkać na blogu "Z frontu walki z reakcją i Redakcją",

środa, 21 października 2015

GAWĘDY MOHEROWEJ MYCKI (3)



O światełku nadziei dokończenie.


Jeśli oglądalność parady oszustów jest kilkakrotnie wyższa od oglądalności parady wirtuozów fortepianu, to światełko to musi być nikłe. Ale jakieś jest. Są bowiem Węgry i jest kawałek historii Polski. I sprawa jest prosta. Trzeba zawrzeć z Węgrami umowę franchisingu i niech oni rządzą w Polsce. Co prawda, to musiałby chyba być franchising odwrócony, jako że nie przypuszczam, by Węgry chciały nam jeszcze za to płacić. Również umowa dzierżawy raczej nie wchodzi w rachubę , tym bardziej że nawet ostatni ćwok przyzna, że franchising brzmi lepiej. Kulturalniej to wygląda.

Ostatecznie można Węgrom zaproponować umowę śmieciową i to jest wielka i chyba JEDYNA szansa na podźwignięcie gospodarki i wyrwanie Polski z matni zadłużenia.

Lenguel , Magyar ket jo barat! 


 


GAWĘDY MOHEROWEJ MYCKI (2)






O przyjeżdżaniu, komentowaniu i niejakim światełku nadziei dla Polski i Polaków rzecz krótka.

 Zbyt wiele nad tym przyjeżdżaniem to nie ma co się rozwodzić. Podobnie jak z przebaczaniem, którego by nie było, gdyby nie było grzechu, tak i nie byłoby przyjeżdżania bez wyjeżdżania. Pamięć ludzka jest krótka i za rok - znowu to samo. Bo też i miłe złego początki, jak powiedziała wiedźma nawlekana na pal. Człowiek radośnie udaje się w cieplejsze miejsca, mało tego, przepaja go radość, że już za parę kilometrów opuści rejon zdziczałego chamstwa i wszechobecnej głupoty (to o ruchu drogowym) i nawet nie pomyśli, że przykrość, związana z powrotem w ten rejon zdziczałego… itd., jest dużo większa od chwilowej radości, związanej z jego opuszczeniem.

Rzeczywiście, powrót do Polski po parotygodniowej nieobecności to przeżycie w pierwszej chwili bardzo przykre. Następnie znowu (w Warszawie) stają przed oczami obrazy świadczące o szaleństwie inwestora - utracjusza. Te parokilometrowe odcinki ośmiopasmowych szos, prowadzące donikąd, urbanistyczne monstra nasadzone jedno na drugim, wszechobecne, potwornej wielkości prześcieradła pozawieszane na fasadach domów, zamalowane mordami o tym samym półidiotycznym uśmiechu, Krakowskie Przedmieście robiące wrażenie jakiegoś Legolandu (duch ulicy został zniszczony) czy w końcu warszawskie Łazienki z betonowanymi uparcie alejkami. Ponad sto lat żwirowych alejek to było za długo. Powód jest najprawdopodobniej prosty - nie głupota, ale przebiegłość i chciwość. Kto może pojąć, niech pojmuje. A może i duch Krakowskiego kiedyś wróci? Tak jak wrócił duch Placu Zbawiciela po usunięciu tej plastikowo-blaszanej maszkary. A ta obrzezana, prożydowska blaszana niby-palma koło byłej świątyni PZPR? Kiedy toto zniknie? A media?

Palma Judei

Tak jest, powrót do polskiej rzeczywistości to przeżycie ciężkie. I ma rację KAJ, że skasował dostęp do mediów. Uczyniłem to samo, ale przecież czasami coś się zobaczy i usłyszy. Na przykład wczoraj, podczas oglądania transmisji z Konkursu Chopinowskiego, przełączyłem z ciekawości i z własnej woli, na chwilę, na kanał gdzie zdrajcy z tumanami odprawiali swoje nabożeństwo. Wrażenie, jakby z oranżerii pełnej kwiatów weszło się do zarzyganego pijackiego szynku. Uciekać od tego!!!

* * *

Jeśli chodzi natomiast o komentowanie, to tu jestem w kropce. Z bardzo nielicznymi wyjątkami, autorzy tekstów dążą do nawiązania kontaktu z czytelnikiem lub słuchaczem. Chcą mu coś przekazać. Komentarz obnaża nie autora tekstu komentowanego, ale komentatora. Wykazuje bezlitośnie stopień zrozumienia tego, co chciał przekazać autor. Fakt, bywają teksty tak niezrozumiałe, że po prostu nie da się ich skomentować.

Komentarz rysunkowy do komentarzy pisanych


Ale w tekstach moich kolegów klubowych taki przypadek nie występuje. I dlatego jestem w kropce. No bo jak tu komentować, kiedy o każdym tekście najchętniej przegadałoby się z autorem do białego rana. Poza tym, podobnie jak akt miłosny pomiędzy dwoma osobnikami (koniecznie różnej płci) traci swój wszelki walor estetyczny, gdy grubość prącia jest większa od grubości uda, tak samo komentarz nie powinien być naroślą, przytłaczającą tekst komentowany. 

I tutaj zakręciła mi się łezka w oku. Był taki jeden mistrz komentarza, niestrudzony szermierz liberalizmu, który udzielał się na forach Najwyższego Czasu, a potem u S.Michalkiewicza. Facet wyprodukował kilkanaście tysięcy postów z komentarzami zawierającymi od dwu do trzech słów. Najpierw w całości zamieszczał tekst a następnie swój komentarz. Były to różne komentarze, np.: „o cholera!”, „no, no”, „coś podobnego!”, „hohoho” i dalej w tym guście. W ogóle, tak krótki komentarz stwarza wrażenie pełnego zrozumienia tekstu.

Przypomniał mi się teraz, i na tym zakończę - o szansach następnym razem - pewien tekst z grupy przemówień, przypisywanych Władysławowi Gomułce. Miał on mianowicie powiedzieć:
Sam papież, wypowiadając się w sprawie wielkich sukcesów gospodarczych naszego kraju, powiedział, cytuję: „Jezus Maria!!!”. Koniec cytatu”.