O blogu

Klub Kolonialny Papugi Orinoko - w tej nazwie wszystko jest prawdziwe:

- Klub jest wirtualnym klubem wymiany rzeczywistych poglądów,
- K
olonialny stanowi egzotyczne decorum, które powinno Czytelnika zaciekawić, sprowadzić i, why not, uwieść,
- Papuga Orinoko istnieje naprawdę i można ją spotkać na blogu "Z frontu walki z reakcją i Redakcją",

środa, 23 grudnia 2015

Cuda pana Jarosława.



Najpierw słowo wstępne. Co to jest cud? Jeśli wierzyć Wikipedii cud to zjawisko paranormalne lub zdarzenie z różnych przyczyn nieposiadające wiarygodnego, naukowego wytłumaczenia. Otóż parę dni temu byłem świadkiem takiego zdarzenia. Ulicami Warszawy przeszły tłumy patriotów z wyższej półki.
Jednak nie wyprzedzajmy faktów, powróćmy do cudów. Cudem jest, tak mnie uczono na religii, zrobić coś z niczego. Wielki Akt Stworzenia był cudem. Podawano za przykład Pana Jezusa, który rozmnożył chleb i ryby, przemienił wodę w wino, cudem wskrzeszał z martwych. Takie nadnaturalne zdarzenia bywają i teraz, ktoś cudem ozdrowiał, cudem wymigał się śmierci, choć kostucha już wyraziła skłonność po jego adresem.
Jednym słowem cudów było i jest wiele, jednak „wiele” nie znaczy, że zdarzają się codziennie. Przeciwnie, są na tyle rzadkie, że jeśli już zaistnieją, to zawsze wzbudzają sensację. Tym razem czystej wody sensację wzbudził Jarosław Kaczyński. Nie chodzi o to, że wygrał pod rząd kolejne wybory, takie”cuda”się zdarzają, szczególnie gdy są dobrze przygotowane. Pan Jarosław, miesiąc po ostatnich wyborach, przemienił wodę w wino. Zrobił to, pstryknąwszy palcami. Sam widziałem, miał przy tym twarz kamienną o zastygłym ironiczno drwiącym grymasie.
Jak wąż hipnotyzujący królika patrzył z telewizora, a oni zaczęli się skupiać w różnych miejscach miasta, po czym zeszli się pod Trybunałem. Pierś w pierś, ramię w ramię, nad głowami biało czerwona. Widziałem! Nie różowa. Szli jak idzie wiosenny potok, przełamując lody, jak wezbrana moc wyzwoliszy się z okow, jak lawina sypkiego śniegu, najpierw z wolna, a potem im ich więcej, tym spieszniej. Na piersiach ordery i baretki, za Gdańsk, za stan wojenny, za urzędowanie.
Jeszcze Polska... szło nieskładnie, usta przyzwyczajone latami do mówienia „ten kraj”, nie układają się dobrze, wymawiając: „Polska”. Najpierw trzeba wargi wydąć, wypychając powietrze, potem językiem sięgnąć podniebienia, złożyć go w rurkę wypychając go jeszcze trochę, następnie tył języka wesprzeć o miękkie podniebienie, aby w końcu rozluźnić cały aparat i chuchnąć. Krótki wyraz, a ile z nim zachodu. Oni nie bacząc na to wszystko, śpiewali, bo działał czar. Czar Pana Jarosława.
Patrzyłem oniemiały, a wraz ze mną miliony. Sen to czy jawa? Oto spełniają się marzenia Słowackiego, Mickiewicza, Krasińskiego. Naród pojednany niesie znaki, śpiewa swoją pieśń. Uroczystość była nadzwyczajna.
Niespodzianie jeden okrzyk zawisł nad tłumami jak grzmot: „precz z komuną!”, wołały tysięczne usta, „precz!”. Powietrze stanęło, słońce przyćmiło, przycichły nawet ptaki. Cud się wzmagał, przyroda przyznawała raję. Krzyczeli sekretarze KC, dziennikarze Trybuny Ludu, donosiciele, politrucy i zwykli ubowcy. „Precz z komuną” wtórowała dziatwa licznie przybyła z rodzicami.

Precz z komuną” jak echo szalało w mojej pustej głowie, gdy kładłem się spać. A tam obrazy; z 16 stycznia 1982, spod kościoła Św Stanisława Kostki, z kolejnych trzecich majów. Transportery, pały i gazy. I Papież, który zabronił się bić.

I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy...”. Pomodliłem się, bo czas był spać. Za to „precz z komuną” ja wam odpuszczam – pomyślałem i mary odeszły.



wtorek, 22 grudnia 2015

Boże Narodzenie 2015









 Pomódlmy się w noc betlejemską,
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania
by wszystko nam się rozplątało,
węzły, konflikty, powikłania.

Oby się wszystkie trudne sprawy
porozkręcały jak supełki
własne ambicje i urazy
zaczęły śmieszyć jak kukiełki.

I oby w nas paskudne jędze
pozamieniały się owieczki,
a w oczach mądre łzy stanęły
jak na choince barwnej świeczki.

Niech anioł podrze każdy dramat
aż do rozdziału ostatniego,
kładąc na serce pogmatwane
jak na osiołka – kompres śniegu.

Aby się wszystko uprościło,
było zwyczajne, proste sobie,
by szpak pstrokaty, zagrypiony
fikał koziołki nam na grobie.

Aby wątpiący się rozpłakał
na cud czekając w swej kolejce,
a Matka Boska cichych, ufnych,
jak ciepły pled wzięła na ręce.

(Wiersz staroświecki, ks. Jan Twardowski)



Święta Bożego Narodzenia dają mi okazję do wygłoszenia paru słów czysto osobistych. Żyjemy w niezwykle trudnym okresie dla Ojczyzny i wiemy, że nic nie będzie proste. 
Czy nam samym, członkom Klubu i naszym Czytelnikom, uda się jednak wynieść z nadchodzących zamieci ten rodzaj wewnętrznej czystości, który pozwoli nam zawsze czytać wiersz ks. Twardowskiego ze wzruszeniem dziecięco zwyczajnym? 
Nawet, jeśli przedtem przyjdzie nam ostro wypędzać przekupniów ze świątyni?

Przeżyjmy te Święta tym głębiej, że mniej niż zwykle wiemy o następnych. Przeżyjmy je radośnie i w dobrym zdrowiu. Przenieśmy też wszystkie tradycje, bo to czyniły pokolenia i tak było dobrze.

A życzenia na cały przyszły rok 2016?
Nie bójmy się marzyć - audentes fortuna iuvat, szczęście sprzyja śmiałym.

Na koniec słowo do tych członków Klubu i Czytelników, którzy ostatnio mieli powody do lęków i niepewności natury prywatnej. Życzę im słowami ks. Twardowskiego - oby się wszystkie trudne sprawy porozkręcały jak supełki
Czyż nie pokładamy ufności w tym, którego Narodziny świętujemy? 
Kto lub co może nam w takim razie stanąć na drodze!

Rozpuszczalnik


sobota, 5 grudnia 2015

ARTYKUŁ POLEMICZNY






W odpowiedzi Fortunatowi Nababowi ("NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAĆ", z 4 grudnia 2015)

 
Fortunat Nabab, zajmujący sąsiedni fotel w Klubie Kolonialnym, swoim krótkim "Kiedy indziej postaram się to wyjaśnić" spróbował pokryć skrajnie poważny zarzut, że "diagnoza Rozpuszczalnika co do przyczyn obecnego obłędu w życiu politycznym Polski, że to jakieś „ORMO” czy coś tam podobnego, jest z gruntu błędna".

"Wyjaśnię to kiedy indziej" powiada Fortunat, a przecież skoro ta zniewaga krwi wymaga, to ja wolę wróbla w garści niż pingwina na dachu i wzywam CCK (Czcigodnego Członka Klubu) do niezwłocznego dobicia mnie, tak abym nie męczył się długo.

Proszę teraz o 2 minuty przerwy, abym spokojnie przeczytał artykuł "ORPO - Ochotnicza Rezerwa Platformy Obywatelskiej" i w ten sposób dowiedział się, co w nim napisałem.

(...)

Przeczytałem i stwierdzam, że nie zajmowałem się przyczynami obecnego obłędu w życiu politycznym Polski, tylko faktem, że obecna sytuacja (tak niespodziewana dla PO, dla jej koalicjantów i dla jej Ochotniczej Rezerwy medialnej, artystycznej, biznesowej i szemranej) da się porównać z mokrą łąką, do której ktoś podłączył wysokie napięcie.
Niech mi tu żaden elektryk nie zarzuca uproszczeń - moje porównanie jest z kategorii licentia poetica, a w dodatku nawiązuje do kawału opowiadanego podobno w szkołach podstawowych przy wschodniej granicy (tyle, że tam z ziemi powyłaziły nie dżdżownice, tylko radzieccy górnicy).

Krótko mówiąc, wysokie napięcie podłączyło Prawo i Sprawiedliwość, a wyciem odpowiedziało zainteresowane korytem stado hien i innych ścierwników.
Naturalnie, przyczyny politycznego i społecznego położenia Polski są złożone i z pewnością ma rację CCK Fortunat, kiedy daje do zrozumienia, że chodzi o "grupy interesów". Tu jednak zaglądamy do dziedziny tak rozległej, że spodziewam się co najmniej dziesięciu artykułów polemicznych i niedosytu w oczekiwaniu na jedenasty.

Reasumując - moja diagnoza w kwestii "przyczyn obecnego obłędu w życiu politycznym Polski" nie może być "z gruntu błędna", bo jest na inny temat.

Już się cieszę na odpowiedź,
R.


PS
Swędzi mnie klawiatura, żeby zacytować sformułowanie, które zamieściłem w wypowiedzi na forum SM:
Profesorowie z obrzezaną wiedzą, stare "światowe" damy tańczące na politycznej rurze, młode aktywistki z nożem zapomnianym w ustach po ostatnich lodach, sodomici bierni, pederaści aktywni, agenci wpływów z pejsami na wietrze, cicha swołocz wisząca na pępowinach z sorosowego podbrzusza - wszyscy wrzeszczą w obliczu jeśli nie końca świata, to końca dobrych interesów.

Ta konstatacja znalazła się również w poście, który zamieściłem w "Dzienniku Gajowego Maruchy". Piszący tam p. Boydar pochwalił mój artykuł, ale na temat zacytowanej zachęty zauważył, że to takie przecież wypiski ze Starego Testamentu, tyle że, jak to się teraz mówi, „abgrejdowane”.

Odpowiedziałem następująco:
Fragment, zaczynający się od „profesorowie …” a kończący na „… interesach …” – miał być co nieco literackim wyrazem mojej wizji świata medialno-politycznego, który formował się w naszym kraju, od kiedy „elektorat” jął oddychać wolnością z amerykańskich seriali i do dzisiaj nie uwolnił się od wrażenia, że można bezkarnie głosować na Palikota, Biedronia i Komorowskiego, oraz – tarzając się w błocie u Owsiaka – marzyć o udziale w telewizyjnym konkursie gównianego podkoszulka. Mam tu, we Francji, podobną dozę paskudztwa, tyle że jest ono dużo bardziej dyskretne.
O Francji mówię, że to moja żona, a o Polsce – matka. Kto lubi patrzeć na mameńkę jak się szlaja!? Nawet jeśli tylko od czasu do czasu.

Uwaga końcowa: Zamieściłem niniejsze post scriptum, aby uzupełnić mój tekst o doznania bardziej artystyczne i jednocześnie pokazać, że artykuł był raczej obrazem sytuacji niż jej analizą.

Kończąc, dziękuję CCK Fortunatowi, że dał mi okazję podnieść o kilka decybeli przeciętny poziom głosu w Klubie.

piątek, 4 grudnia 2015

ARTYKUŁ POLEMICZNY





NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAĆ

Na początku zaznaczę jedynie, że diagnoza Rozpuszczalnika co do przyczyn obecnego obłędu w życiu politycznym Polski, że to jakieś „ORMO” czy coś tam podobnego, jest z gruntu błędna.
Kiedy indziej postaram się to wyjaśnić. Podpowiem jedynie, że chodzi o zidentyfikowanie grup interesów. To, co się dzieje obecnie w Polsce, to rzeczywiście jakiś pożar w domu wariatów. A ja muszę w tym domu dalej mieszkać. A skoro muszę, to przynajmniej krzyknę tym wszystkim tumanom: pismakom, prawnikom, profesorom, ekspertom, politologom, komentatorom i tak dalej:
PASZLI WON!!!  DO BUDY!!!

Punkt pierwszy : Sprawa ułaskawienia.

Prawo łaski, przysługujące głowom państwa lub instytucjom taką rolę pełniącym, to taki relikt przeszłości. Gest przypominający, że kiedyś stanowiły źródło prawa. Dzisiaj prawo łaski pełni inną, o wiele ważniejszą rolę - jest malutkim wentylem bezpieczeństwa, szansą na to, by prawo stanowione (pięknie o tym piszą i Hugo i Rozpuszczalnik) nie rozpychało się bezczelnie i nie lekceważyło prawa naturalnego. Prezydent, stosując prawo łaski, staje ponad prawem stanowionym, poddaje się prawu własnego sumienia i mówiąc ludzkim, zrozumiałym dla każdego językiem, ogłasza : „tego człowieka (ludzi) macie w tej sprawie pozostawić w spokoju.” Koniec i kropka. Oczywiście (to wyjaśnienie dla debili, o ile się trafią), muszą zaistnieć ku temu przesłanki, czyli co najmniej postawione zarzuty oraz wniosek o ułaskawienie (dalej będzie dla rozumnych).
Naturalną konsekwencją ułaskawienia jest zawiadomienie tych instytucji, w których w danym momencie znajduje się sprawa, że ułaskawienie nastąpiło. Ten obowiązek spoczywa na adwokatach wnioskodawcy. Dacie sobie uciąć głowę, że te najmimordy dopełniły starannie tego obowiązku? Bo ja nie. Nie ma tu miejsca na żadne formalne wycofywanie sprawy; jest jedynie miejsce na: „dzień dobry, tego pana prezydent ułaskawił, do widzenia”.

Punkt drugi : Trybunał Konstytucyjny, zwany dalej TK

W każdym normalnym państwie TK jest takim samym narzędziem jak hamulec bezpieczeństwa w eleganckim, międzynarodowym ekspresie, relacji chociażby Falenica – Tel Awiw.
Zdarzało mi się jeździć eleganckimi ekspresami (na innych relacjach), ale nigdy w mojej przytomności taki hamulec nie został użyty. Miałem również znajomego, mieszkającego w sąsiedztwie pewnego kolejarza, który też nie znał przypadku, by hamulec bezpieczeństwa w ekspresie znalazł się w użyciu. Natomiast znam przypadek, gdy hamulec bezpieczeństwa w pociągu podmiejskim, wożącym polskich robotników z budowy w Usti nad Łabą z pracy do domu, był codziennie w użyciu, a to dlatego, że mieszkali oni w osiedlu Kladno, a pociąg miał przystanek dalej. Zatrzymywali pociąg w miejscu, skąd było najbliżej do domu. Nie podobało się to kolejarzom czeskim i kiedyś wraz z silną grupą czeskich sokistów (to byli tacy miłośnicy soków owocowych) urządzili na polskich robotników zasadzkę. Wywiązała się regularna bitwa, która przeszła do historii polsko-czeskich stosunków gospodarczych jako „bitwa pod Kladnem”. Konsekwencją tej bitwy było to, że założono w tym miejscu normalny przystanek i pociąg zatrzymywał się już sam z siebie.









Jeżeli nasza konstytucja jest śmieciem (a jest), delikatniej można ją nazwać kpiną z obywateli. Jeżeli prawo jest stanowione przez debili i musi z tej racji być debilne, to zamiast toczyć bitwę pod Kladnem, należy pilnie poprawić ustawę zasadniczą, sprzątnąć prawną stajnię Augiasza i dopiero wtedy – ewentualnie – napomykać o jakiejś „demokracji”.

A na razie?
Na razie, to wybierała sobie PO najemnych pachołków, teraz niech wybiera sobie PiS.
Gie mnie to obchodzi.

czwartek, 3 grudnia 2015

ORPO - Ochotnicza Rezerwa Platformy Obywatelskiej





Sytuacja polityczna w Polsce robi się coraz jaśniejsza od chwili, kiedy wybory do Sejmu wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Widać, jak wszystko, co po oficjalnym upadku PRL nie zostało rozliczone i dobite, dzisiaj - dźgane w tyłki przez swoich byłych oficerów prowadzących, albo szantażowane przez posiadaczy materiałów wygrzebanych z archiwów SB - wyłazi na podłogę sejmową i medialną bez wstydu i sumienia.  Stare truchła wspierają się przy tym na młodych działaczach, szukających kariery w nowych ugrupowaniach, seryjnie zakładanych przez ideologów rozkładu cywilizacji europejskiej. Entuzjazm tych świeżej daty arogantów jest tym większy, że wydaje im się, że ponadnarodowy "filantrop" Soros przeżyje resztę ludzkości, oraz że polityczne i finansowe nogi będą wiecznie wyrastać z tych samych miejsc.

W '68 roku krążyło średnio eleganckie pytanie "Czy można skrzyżować milicjanta z psem, a jeśli nie, to skąd się biorą ormowcy?" (urodzonym później przypomnę, że ORMO było skrótem od Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). W odniesieniu do aktywnych w Sejmie członków Ochotniczej Rezerwy Platformy Obywatelskiej odczuwam pokusę ponurego żartu, że ich istnienie dowodzi możliwości krzyżowania profesorów prawa z pracownicami agencji towarzyskich.
Podczas obrad sejmowych, poświęconych wyborowi pięciu nowych sędziów TK, talmudyczne wywody posłów z ORPO mieszały się z demonstracjami siermiężnego chamstwa i koktajl ten mówił wszystko o ich kulturze politycznej i osobistej. Kto w trakcie oglądania sprawozdań telewizyjnych nie odczuł pokusy chwilowego opuszczenia się na ich poziom, niech pierwszy rzuci we mnie regulaminem Sejmu, ale prawdą jest, że na przykład w reakcji na argumenty i prezencję posła Kropiwnickiego nie mogłem powstrzymać się od wrażenia, że ktoś go niepotrzebnie wypuścił z chlewni.

Nadchodzi teraz czas medialnej pory deszczowej, kiedy z nieba będą leciały żaby i prezerwatywy. Oto autorytet moralny i polityczny Jarosław Wałęsa już zabrał się za stawianie prezydenta Dudy przed Trybunałem Stanu, a medialna wielkość, Monika Olejnik, zdążyła obwieścić, że teraz dozorca w Trybunale będzie decydował, kogo wpuścić do środka i kto będzie orzekał.
Ostrożnie jednak - niech te i podobne im znakomitości nie leją (śliny) na druty pod napięciem, bo w przepowiadanym przez nich "państwie bezprawia" wywołany z lasu wilk może dać po pysku.

Fakt niewystawienia komunistom rachunku, słabość kolejnych prezydentów i podbarwiona głupotą naiwność wyborców sprawiły, że liczba politycznych łajdaków na metr kwadratowy jest w naszym kraju bardzo wysoka.
Ale... jest jeszcze czas na poprawki.
 
Jedni mówią, że nadzieja jest matką głupich.
Inni, że nadzieja umiera ostatnia.
A my?

R.

 
PS
Korzystam z okazji, aby pogratulować Hugonowi jego rozważań z 1 grudnia, w artykule "ECHA Z MIASTA".
Hugo napisał m.in.: Można by powiedzieć, że fetyszyzowanie pojęcia prawa ma w "demokracji" za cel kontrolę kierunku "postępu" i sposobu na dostarczanie ludowi kolejnej dawki opium; ładnie brzmi i łatwiej jest sterować kilkoma sędziami niż parlamentem.

Przypomnę w tym kontekście słowa prof. Feliksa Konecznego: Całkiem po żydowsku zapatrujemy się na prawo, jako na jedyny regulator życia zbiorowego i wyłączną namiastkę sumienia. Paragrafiarstwo nas zżera, kruczkarstwo demoralizuje, a wyłączność kazuistyki wysusza umysłowość naszą. Do ciężkich niesprawiedliwości wiodą nasze kodeksy przez to, że wszystko chcą przewidzieć, a sędziego krępują, nie dopuszczając do głosu słuszności i sumienia. W interpretacji prawa zapanowała metoda talmudyczna finezyjnego krętactwa i komentatorstwa bez granic.

Powyższe uwagi dedykuję zwłaszcza Radzie Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, która wzięła się za szarpanie uszu pierwszego Prezydenta, który przypomina jednocześnie mężczyznę, intelektualistę i Polaka.

A tym z listy "Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Naczelna Rada Adwokacka, INPRIS – Instytut Prawa i Społeczeństwa, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Instytut Spraw Publicznych, Fundacja Panoptykon, Fundacja im. Stefana Batorego, Forum Obywatelskiego Rozwoju i Sieć Obywatelska Watchdog Polska" nie dedykuję niczego (i niczego nie zapomnę).
Owszem, trawestując sławne "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią", pozwolę sobie westchnąć "Polsko, nie spiesz się zbytnio z odpuszczaniem, bo wiedzą, co czynią".

wtorek, 1 grudnia 2015

ECHA Z MIASTA



Nie wiem, czy obecny polski dylemat polityczny - Trybunał Konstytucyjny versus Parlament - pojawił się celowo czy przypadkowo, ale tak czy inaczej mógłby być dobrym początkiem zastanawiania się nad naprawą ustroju państwa.

Obecne dyskusje to jednak głównie przepychanki "służb, lóż i mafii", które najprawdopodobniej nie doprowadzą do żadnych istotnych zmian na tym polu. A stan obecny (nie tylko w Polsce) zakłada omnipotencję i ostateczną wyrocznię prawa stanowionego, nawet jeśli tylko w teorii. Termin "państwo prawa" nabrał dziś demagogicznego charakteru, więcej mówiącego o osobie używającej tego zwrotu, niż o samym państwie. Podobnie jest z siostrzanymi pojęciami-wytrychami w rodzaju "zero tolerancji" czy "równość wobec prawa". Prawo stanowione nie jest nawet w stanie objąć rzeczywistości, a co dopiero ją porządkować - powinno więc pełnić w organizacji społecznej rolę jedynie pomocniczą.

Można by powiedzieć, że fetyszyzowanie pojęcia prawa ma w "demokracji" za cel kontrolę kierunku "postępu" i sposobu na dostarczanie ludowi kolejnej dawki opium; ładnie brzmi i łatwiej jest sterować kilkoma sędziami niż parlamentem.
Pamiętajmy, jaką rolę przy "legalizacjach" homo-par odgrywały sądy i że w Stanach zrobił to w zasadzie jeden człowiek - sędzia Antoni Kennedy (jakkolwiek na razie chodzi o uznawanie przez rząd federalny korzyści przewidzianych dla małżeństw, to i te kuchenne drzwi doprowadzą z czasem do kredensu). Nie wiem, czy ów sędzia pochodzi z "tych" Kennedych, ale wywodzi się z irlandzkiej katolickiej rodziny, a na dodatek został mianowany na stanowisko przez Reagana (Ronnie pewnie przewraca się w grobie).

Napisałem wyżej "można by powiedzieć", bo przecież żyją jeszcze ludzie, którzy dawno przeczuwali i ostrzegali, że takie prerogatywy władzy sądowniczej mogą się skończyć w podobny sposób; czy nie należałoby więc zastąpić owego "można by powiedzieć" przez krótkie "w rzeczywistości" i stwierdzić, że doszło do tego w rezultacie "długiego marszu przez instytucje"?
Oraz dodać, że marsz był dłuższy niż się wydaje. I że byliśmy ostrzeżeni.

To znaczy, kto chciał, ten był.

Ciekawy cytat z Konecznego na ten temat umieścił na blogu SM p. zapinio: http://www.forum.michalkiewicz.pl/viewtopic.php?f=4&t=26960&start=20#p370170


(Artykuł nadesłany przez Hugona)