Szanowny
Prezesie,
Im bardziej na
Zachód tym dziwaczniej. Mniej chodzi o to, że mało kto tam mówi
po ludzku, a bardziej o rozmnażanie. Na przykład w mojej gminie
odbywa się to tradycyjnie. Po ślubie kościelnym (!) mąż i żona,
płci przeciwnej, oddają się praktykom sklasyfikowanym przez
fizjologię jako rozmnażanie. Owocem tych praktyk jest dziecko,
wyróżnione w tabelach statystycznych w pozycji "przyrost naturalny".
Piszę
o tym, bowiem szczególnie poruszyła mnie sprawa pani Alice Weidel,
którą opisałeś w "Bieżących", z właściwym Tobie wdziękiem.
Doszukałem się w internecie, że dama owa posiada żonę i dwoje
dzieci. Zamurowało mnie. Jakże to tak? Już mniejsza o to, że na
nowym stanowisku reprezentuje konserwatystów, ale ciekawi mnie, czy
statystyki niemieckie odnotowały ten przyrost jako
naturalny?
Nie musisz mi
Prezesie wypominać, że piszę o
sprawach drażliwych. Takie sprawy u nas rozgrywają się w zaciszu
alkowy i mimo że żaden laborant z urzędu nie ma do nich dostępu,
to przyrost naturalny w gminie R. okazał się ostatnio dodatni. Jego
Wysokość Przyrost ucieszył wszystkich radnych, a Wójta
najbardziej. Każdy polityk sobie przypisuje tę zasługę i
zastanawia się, jak informację o tym przedstawić publicznie. A
musisz wiedzieć, że jest to stąpanie po polu minowym.
Niełatwe jest życie
polityka. Tym bardziej, że w spokojnym dotąd miasteczku R.
niespodziewanie ujawnił się konflikt. Nie żeby to było miejsce
bezkonfliktowe. Skądże. Spór zawsze można wykrzesać ze
wszystkiego. Mieszkańcy R. też o tym wiedzą i z wiedzy tej
korzystają z umiarem. Na przykład z różnicy zdań dotyczących
kolejności przebudowy ulic ("dlaczego, ta ulica, która mogłaby poczekać, a nie moja, która już dłużej czekać nie może")
lub wykaszania traw ("dlaczego porządki rozpoczęto ze złej
strony gminy, a nie z tej, przy której mieszkam"). Na takie
pytania cierpliwie dotąd odpowiadali radni, godząc ogień z wodą
po obu stronach sporu. A nie jest to zadanie łatwe, ponieważ
musisz wiedzieć, obywatele z R. są bardzo przywiązani do swoich
opinii.
Wielkie
zamieszanie w miasteczku R.
Dzięki
prawie trzydziestoletniej
demokracji mieszkańcy R. doskonale wiedzą, że władzę
można sprawować
w
dwojakim
celu:
dla budowy lepszego świata, albo
dla korzyści wynikających z jej sprawowania.
Romantycy
i materialiści. Nic się w tym podziale od wieków nie zmienia.
Wójt, który wybory wygrał w pierwszej turze,
korzystając ze sprzyjających politycznych wiatrów, uzyskał dla
gminy wielkie dofinansowania. Wzorem ostatniego Piasta
postanowił zostawić po sobie gminę murowaną. Budowy ruszyły.
Tymczasem praktyczna
opozycja doszła do wniosku, że jeśli w porę nie odwoła władz,
to nigdy do władzy nie dojdzie, ponieważ każdy nowy obiekt będzie
ogromnym transparentem chwalącym Wójta. Zostaną wydane wielkie
pieniądze, a korzyść z nich będzie publiczna, czyli ... żadna. W
rezultacie opozycja stworzyła koalicję niezadowolonych, kropka w kropkę totalną opozycję sejmową.
Tak jak możnowładcy
za czasów króla Kazimierza sięgali po wsparcie za granicę, tak ad
hoc zebrana opozycja sięgnęła po swoich posłów spoza granic
gminy. Posłowie ci, korzystając ze swoich uprawnień do wystąpień
publicznych, przedłużali sesje rady w nieskończoność. Podobnie
jak wielki król, który - zgodnie z
przekazem historycznym - miał do tego cierpliwość, samorządowcy w
ciszy wysłuchiwali bredni wybrańców narodu, po czym powracali do
swoich tematów. Po każdym swoim wystąpieniu
dostojni goście natychmiast udzielali informacji własnym stacjom radiowym i
telewizyjnym, opowiadając szczegółowo o dzikim zamieszaniu
politycznym w gminie R.
Z początku Wójt i
rada myśleli podobnie jak Justyna, bohaterka skandalizującej
powieści z czasów francuskiej rewolucji, że cnota obroni się sama
i wystarczy tylko przedstawić swoje zasługi, a oszczercy odejdą
zawstydzeni. Nic bardziej błędnego. Zupełnie jak w przywołanej
powieści, im uprzejmiej ich traktowano, tym bardziej następowali, a
uroszczenia rosły. Wydawało się też Wójtowi i radzie, że
rezultat tych wystąpień będzie żaden.
Jednak po jakimś czasie, gdy kolejne ministerstwo wstrzymywało
decyzję o dotacji na kolejny cel, okazywało się, że obecność
posłów na sesjach i w mediach pomyślana została dokładnie po to.
Opozycja wprawdzie ad
hoc zebrana, ale nie byle jaka. Tyle było w poprzednich
korespondencjach o Wójcie, więc teraz słowo o opozycji. Rdzeń
jej stanowi zespół dwóch działaczy o obfitych posturach i
tubalnych głosach, którzy ostrogi zdobywali jeszcze w zamierzchłych
czasach III RP, wywożąc z kościoła na taczce proboszcza i
odbierając za ten czyn pochwały Wyborczej. Sprawa jest równie
kłopotliwa dla mieszkańców R., jak dla obecnego Proboszcza,
dlatego wspominam o niej mimochodem.
Naturalnie, obaj
panowie otoczyli się paniami. Rzecz jasna, uchylę się od ich
charakterystyki, bo muzom wieku i karnacji się nie wytyka. Powiem
krótko, pasują do siebie jak nos i tabakiera. Dzięki tej zgodności
zdobyli dość głosów, by ustanowić referendum w sprawie usunięcia
Wójta i rady. Mieszkańcy R., zgodnie ze swoją naturą, dyskretnie
spekulują teraz na temat powiązań,
spisków i nocnych schadzek, co
wioskowej opozycji nadaje wymiar romantyczny.
Napięcie
w miarę zbliżania się terminu
referendum rośnie. Inne spory ucichły. W powietrzu iskrzy.
Mieszkańcy zastanawiają się, kiedy wreszcie Wójt pokaże kły i
pazury... a on w dzień referendum zaprasza wszystkich na grilla.
-------------------------
Gorąco pozdrawiam
Papugę Orinoko i Ciebie Prezesie.
KAJ
(Tekst nadesłany przez
KAJ'a, członka korespondenta Klubu.)
Post scritpum
moderatorki:
(z sieci) |
Red. Wkurzak uparł
się, abym
dorzuciła
od siebie powyższy rysunek (redaktor
postawił
na nim
palec i nie zdjął
go z mojego ekranu,
aż się
zgodziłam).
Może
i dobrze...
Bo
też poza
tradycyjnymi podziałami,
dającymi
się
symbolicznie określić
jako "lewica-prawica",
coraz częściej
pojawia się
na każdym, a więc i gminnym szczeblu, trzecia siła
polityczna, której
logo widnieje na strzałce skierowanej w
dół.
Papuga
Orinoko