O blogu

Klub Kolonialny Papugi Orinoko - w tej nazwie wszystko jest prawdziwe:

- Klub jest wirtualnym klubem wymiany rzeczywistych poglądów,
- K
olonialny stanowi egzotyczne decorum, które powinno Czytelnika zaciekawić, sprowadzić i, why not, uwieść,
- Papuga Orinoko istnieje naprawdę i można ją spotkać na blogu "Z frontu walki z reakcją i Redakcją",

sobota, 30 maja 2015

Bieżące (2)




Przegląd wybuchów wulkanicznych, krajowych i zagranicznych 

(30 maja 2015)



Cordoba mać 
 
Kolumbijski biskup Juan Vicente Córdoba nie tylko opowiada, że Kościół nie ma nic przeciwko związkom jednopłciowym, ale na drzewie postępu przeskoczył na jeszcze wyższą gałąź  i na lokalnym uniwersytecie publicznie wyspowiadał się ze wszystkiego, czego nie wie.
"Nie wiemy, czy przypadkiem, któryś z uczniów Chrystusa nie był orientacji homoseksualnej. Nie wiem nawet, czy Maria Magdalena nie była lesbijką. W Nowym Testamencie znajdujemy wprawdzie stwierdzenie, że była ona prostytutką, ale może to oznaczać, że była ona lesbijką."
A ja nie wiem, czy przypadkiem biskup Córdoba nie jest idiotą. W Starym Testamencie nie ma o Córdobie ani słowa, ale może to oznaczać, że para przodków biskupa pływała w Arce Noego na gapę.





 Holocaust - przedmiot obowiązkowy
Université Péter Pazmany

Uniwersytet katolicki  im. Pétera Pazmany'ego w Budapeszcie wprowadził obowiązek studiowania Holocaustu
Bez względu na kierunek. 
Pomagać mają profesorowie z Tel Avivu. 

Nie ma Holocaustu, nie ma dyplomu! 
Uczelnia jest katolicka, a więc czy, w razie czego, skończy się na braku dyplomu, czy też trzeba będzie jeszcze iść do spowiedzi? 









Schylanie się po mydło w Ameryce mniej ryzykowne


Wprawna w propagandzie lokalna Sodoma wbiła przeciętnemu Amerykaninowi w łeb, że geje i lesbijki, to 23 proc. społeczeństwa. Tymczasem Instytut Gallupa stwierdził, że zdeklarowanych sodomitów jest mniej niż 4 proc.  
Dobra wiadomość dla amatorów łaźni publicznych.




Pływanie w wodzie święconej bez umiaru

Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, kard. Jean-Louis Tauran do tego stopnia wierzy w dialog z islamem, że postawił księżycowe pytanie : "Jak być muzułmaninem i stać się Europejczykiem?".
- Eminencjo, albo muzułmanie, albo Europa.

Wtórował mu inny posoborowy rodzynek w  osobie kard. Jean-Pierre Ricarda, arcybiskupa Bordeaux, który szansę na odkrycie prawdziwego oblicza islamu widzi "we wzajemnym zbliżeniu i poznaniu".
-
Eminencjo, tak już jest z islamem, że wiadomo, jak "wzajemne zbliżenie i poznanie" się zaczyna, ale złote kropidło temu, kto wie, jakim bólem gardła skończy.




Koreanki, starsze siostry


Kobiety chcą krwi

Według 6 francuskich senatorek, wojskowe kariery kobiet są nafaszerowane przeszkodami. Nie tylko feminizacja armii spada na łeb, ale w dodatku
kobitki są stałym  obiektem szczypania w tyłek i innych gestów seksistowskich. Według 6 niewiast, Francja znajduje się zaledwie na 4-tym miejscu ze swoimi marnymi 32 tysiącami amatorek kroku marszowego i zabijania. Daje to 15,4 proc. całości. Owszem, "przewiduje się wcielenie 3 oficerek do załogi okrętu podwodnego", ale przecież nie w ten sposób zwalczy się samcze uprzedzenia, które w kupę zebrało przed wojną dwóch maczo starozakonnych, Petersburski i Schlechter, i wyprodukowało jadowity utworek muzyczny:
"O czym marzy dziewczyna,
Gdy dorastać zaczyna,
Kiedy z pączka zamienia się w kwiat?"

Odpowiedź współczesnej dziewczyny ma formę palca wycelowanego w czołg, okręt podwodny, a co najmniej w biurko w ministerstwie wojny, nazywane dla niepoznaki ministerstwem obrony. 
A jeśliby palec młodej, ładnej feministki zadrżał, z tyłu czeka palec feministki starej i brzydkiej, która nie po to w maju '68 łaziła za Cohn-Benditem, żeby o jej płci znowu mówiono "słaba" albo jeszcze gorzej - "piękna".



środa, 27 maja 2015

Cudowne zbiegi okoliczności (1)


- Żyjemy na przecięciu dwóch światów: Ducha i materii. Geometrycznie można to sobie wyobrazić, jako przecięcie dwóch płaszczyzn, linię niekoniecznie prostą, w niektórych przypadkach meandrującą po płaszczyźnie Ducha, w innych sięgającą w głąb płaszczyzny materii.

- Mój wykładowca statystyki, wiele lat temu, radził, żeby rezygnować z wszelkich zakładów, jeśli prawdopodobieństwo wystąpienia pożądanego zdarzenia jest mniejsze niż jedna siódma. Szóstka w totka to jeden do szesnastu milionów, przypadkowe powstanie  życia jest tysiące razy mniej prawdopodobne, a zbieg okoliczności, że Polak staje się Papieżem i zostaje zaproszony przez komunistów i w czasie, gdy wygłasza homilię, ci sami komuniści podejmują decyzję samobójczą, jest pewnie jeszcze mniej prawdopodobne, a na dobitkę dla nich powstaje Solidarność.

- A jednak, czasami wygrywa się w totka, życie powstaje, sami jesteśmy tego przykładem, a komunizm upadł na naszych oczach. Jeśli jednak wygrana w totka, przy wielkiej liczbie zakładów jest możliwa, to stworzenie życia i upadek komunizmu w takich warunkach, jakie znamy, jest zgoła niemożliwe. Matematycznie niemożliwe.

Czyli musi być spełniony jeszcze jakiś warunek.

Krok pierwszy - Siewcą zostaje wybrany Polak

Tylko dla niektórych panowanie polskiego papieża było zaskoczeniem. Od przeszło wieku, zanim Karol Wojtyła zasiadł na tronie, przewidywano taką możliwość. Wieszcz, Juliusz Słowacki pisał w dobrym wierszu tak oto:

Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla słowiańskiego oto papieża
Otworzył tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze
Świat mu - to proch.(...)

Bardziej precyzyjna jest przepowiednia z Tęgoborza, która wskazuje nawet pochodzenie przyszłego papieża:
(...)
Trzy rzeki świata, dadzą  trzy korony
Pomazańcowi z Krakowa(...)

Sceptycy, z wyżyn swojej filozofii podchodzili do owych "proroctw" obojętnie, a niekiedy jawnie z nich drwili. Jednak do czasu, gdy 16 października 1978 papieżem stał się z nadania Ducha Świętego kardynał, metropolita krakowski Karol Józef Wojtyła. Wtedy ucichli. Cisza trwała długo. Ostatecznie odświeżyli argument o "kosmicznym zbiegu okoliczności" pomiędzy fikcją tworzoną przez autorów "ku pokrzepieniu serc", a zwyczajnym wyborem papieża przez kolegium do tego stosowne i powtarzali go, aż spokój powrócił do ich serc, a na twarze uśmiech.

Krok drugi - Papież wygłasza sławną homilię

Tak, jak nikt nie podejrzewał, że tuż po inauguracji Jana Pawła I nastąpi Jan Paweł II, tak nikomu nie przychodziło do głowy, że Następca Świętego Piotra zostanie zaproszony do kraju, w którym naczelną ideą wiodącej partii jest komunizm, a zadaniem zapraszających walka z Kościołem.


Jednak do tego doszło. Znów sceptycy, po krótkim zastanowieniu tryumfowali, wskazując na uwiarygodnianie się rządzącej ekipy w oczach zachodnich mediów, jako cywilizowanej na sposób liberalny, co umacnia kredyt, niezbędny przy unowocześnianiu gospodarki. Nikt z nich nie przypuszczał, że tuż po wyjeździe Papieża, PRL ujawni się jako bankrut.

I tak 6 sierpnia 1979 roku na Placu Zwycięstwa w Warszawie Papież, "syn polskiego narodu" modlił się publicznie o "odmianę oblicza tej ziemi". Nieprawdopodobne stało się możliwe. Siewca rozrzucił ziarno na własnym polu.

Sowiety - początek końca

W tym samym roku w święta Bożego Narodzenia Sowieci wkraczają do Afganistanu.

Aby przygotować taką inwazję trzeba miesięcy przygotowań. Kto wie, co się działo w czerwcu na Kremlu, gdy Papież wzywał Ducha Świętego? Czy czerwony sekretarz doznał pomieszania zmysłów? Czy też rzezią Afgańczyków postanowił przerazić Polaków?  W każdym razie mniej więcej w tym czasie zdecydowano o inwazji.

Sceptycy nie przejmują się tym, że gdyby wczesnym latem (prawdopodobnie w czerwcu, również w odpowiedzi na Pielgrzymkę do Polski) 1979 roku nie podjęto decyzji o inwazji, ZSSR wraz ze swoim obozem trwałby nadal.

Krok trzeci - społeczne ruchy wypiętrzają Solidarność

Bankructwo systemu gospodarczego w Polsce spowodowało powszechne niezadowolenie. Ale tak bywało już wcześniej, kolejnym załamaniom towarzyszyły strajki wielkie liczebnie, ale rozproszone, ograniczone do skupisk przemysłowych i rozruchy krwawo tłumione przez komunistów. Tym razem zanim do czegokolwiek doszło powstała Solidarność.


Sceptycy natychmiast znaleźli przyczynę w zbiorowej mądrości Polaków, płynącej z doświadczeń historycznych i przykładu Mahatmy Gandhiego. Nikt, literalnie nikt z nich, nie spróbował odpowiedzieć na pytanie, jak by się potoczyła historia, gdyby papieżem nie został Karol Wojtyła. Nikt do tej pory nie zadał sobie trudu rozstrzygnąć, co by się stało, gdyby Papież nie odwiedził Polski, lub nie wypowiedział, znamiennej homilii.

Większość ziarna, jednak trafiła w żyzną rolę. Solidarność stała się dziesięciomilionową organizacją.


cdn








wtorek, 26 maja 2015

Cud czy korniki w szczudłach? (tekst polemiczny)



W sobotę, 23 maja, p. Jacek Kaiper tak zaczął swój post pt. "W rocznicę cudu Jana Pawła Drugiego.":
Blisko cztery dekady temu, na Placu Zwycięstwa, dziś Placu Piłsudskiego, w Warszawie, w przeddzień święta Zesłania Ducha Świętego, Jan Paweł Drugi modlił się wraz z milionową publicznością o bezpośrednią Bożą interwencję i odmianę losów świata. Cud się wydarzył. Kilkanaście lat później, całkiem bezkrwawo zapadła się pod własnym ciężarem największa potęga militarna świata. W zasadzie nie wiadomo, po co tak długo konferowała święta komisja w Watykanie rozważając przypadek uzdrowienia, skoro wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu w historii.
Osobiście wierzę w cuda i nie mam żadnych uprzedzeń wobec pomysłu, że Stwórca interweniuje, gdzie i kiedy uzna za stosowne. Jednocześnie, nie tylko jestem wyznawcą teorii spiskowej dziejów, ale dostrzegam wpływ światowej gospodarki i technologii na sytuację polityczno-społeczną w krajach nierynkowych. Uznaję przy tym pewną dozę słuszności w marksistowskim twierdzeniu, że byt kształtuje świadomość.

Uważam, że niewydolna gospodarka sowiecka zwyczajnie nie wytrzymała narzuconego jej przez Reagana wyścigu zbrojeniowego, połączonego z obniżeniem cen ropy naftowej i amerykańskim wsparciem dla stron walczących z Armią Czerwoną w Afganistanie. Rosja, stanowiąca trzon sowieckiego "imperium zła", musiała poszukać sposobu na utrzymanie się przy życiu, zwłaszcza że Gorbaczow wiedział, że na końcu sowieckiego tunelu znajduje się nie światło, tylko ściana.

W Polsce, pod koniec lat siedemdziesiątych, ludziom wiodło się materialnie gorzej niż obywatelom krajów zachodnich, ale świat nie wszedł jeszcze w epokę mikrokomputerów i telefonii komórkowej i średni Polak, coraz częściej wychylający nos za granicę, nie czuł się wobec ludzi Zachodu upokorzony. Dla odmiany był coraz bardziej zniecierpliwiony wszystkimi codziennymi aspektami komunizmu, zdrowego jedynie w zarządzanych przez partię mediach. W tym momencie poczucie siły (i podświadomej bezkarności) dał Polakom Jan Paweł II. Żadna Solidarność by jednak wówczas nie powstała, gdyby nie rozwiewanie się ostatnich złudzeń gospodarczych oraz gwałtowna podwyżka cen mięsa. 
Równolegle rozwijały się różne inicjatywy podziemne, ale ich projekty sięgały daleko poza doraźne problemy natury konsumpcyjnej. Tyle tylko, że bez masowego rewolucyjnego podniecenia wywołanego przez kiełbasę coraz droższą i gorszą, taki na przykład KOR pozostałby towarzystwem wzajemnej adoracji trockistów pochodzenia starozakonnego.




Koktajl tego wszystkiego sprawił, że w społeczeństwie polskim jęło się tlić, wybuchać cząstkowo, aż eksplodowało. Cuda mają to do siebie, że działają błyskawicznie. Tymczasem proces przewracania się komunizmu trwał długo i nie mam zamiaru nudzić najmłodszych czytelników tym wszystkim, co ich dziadkowie znają z autopsji, a rodzice z opowiadań. W obu wypadkach powierzchownie, bo tak już jest z rewolucjami, że ich mózg działa w podziemiu, podczas gdy na ulicach sika krwią tylko mięso armatnie.







Dla Sowietów Polska stała się polem eksperymentu: czy kraj satelicki może przeskoczyć w inny system polityczny i ekonomiczny bez rozlewu krwi i konieczności interwencji?  Eksperyment się powiódł i pozwolono reszcie satelitów w miarę pokojowo opuścić swoje orbity. Mniej dotyczyło to małych krajów, przylepionych do Rosji geograficznie jak koszula do ciała. Kompletnie lekkomyślnie został potraktowany przez Gorbaczowa problem ukraiński i jeśli teraz leje się krew, to w wyniku pozostawienia tam bomby o opóźnionym zapłonie.

Związek Sowiecki nie tyle "zapadł się bezkrwawo pod własnym ciężarem", co - w stanie agonalnym - pozbył się chorego imperium. Rozłożył się, umożliwiając Rosji wyjście z własnego trupa. Tej Rosji, którą "świat" w najlepsze akceptował, kiedy pod rządami mało rozgarniętego Jelcyna rozdrapywali ją wielopaszportowi oligarchowie, a której obecnie ten sam świat przeszkadza rozliczyć się do reszty z żydokomunistyczną przeszłością, wywołując w niej kompleks oblężonej twierdzy i reanimując polityczne trupy, naznaczone przez sowiecką nostalgię.

Gdyby rozpad Związku Sowieckiego i odzyskanie wolności przez Polskę dokonały się w drodze Bożego zrządzenia, Wisła płynęłaby nadal do Bałtyku, ale miliony młodych Polaków nie wyjeżdżałyby w poszukiwaniu szczęścia, w Sejmie i mediach nie straszyłyby postępowe upiory, B'nai B'rith byłoby dla Polaków pojęciem encyklopedycznym, istniałyby wyłącznie dwie płcie i dewianci, polityka zagraniczna Polski byłaby prowadzona według potrzeb Polskiej Racji Stanu, Michnik byłby redaktorem naczelnym Krakowskiego Trębacza Mariackiego, a Hartman pisałby do szuflady.

Stwierdzenie "wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu", jest według mnie niedopuszczalnym nadużyciem. Chyba, że zobaczę papier z poświadczeniem podpisanym przez Ducha Świętego i czytelną pieczątką na dole.

Wszelkie oświadczenia typu Duch Święty przemawia przez XY / Bóg chce, żeby (...) / Bóg daje nam do zrozumienia, itd. itp. są poważnym naruszeniem drugiego przykazania "Nie będziesz wymawiał imienia Pana Boga twego nadaremno". 
 
O Najwyższym wiemy tyle, ile chciał żebyśmy wiedzieli.
Przed każdym beztroskim wypowiadaniem się w Jego imieniu hamowałbym aż do zdarcia zelówek i walił się w piersi w razie nadużycia.
Bojaźń Boża - to nie jest puste stwierdzenie.

Niech mi Jacek Kaiper nie weźmie za złe mojego "twardego słowa". Nie on pierwszy uniósł mnie w tej sprawie w powietrze, ale trafiło na niego. 
Na kogoś w końcu trafić musiało.

niedziela, 24 maja 2015

Przyjdź Duchu Święty i oświeć!




Na początku chrześcijaństwo liczyło 12 apostołów - jeszcze trochę, a jego trzon, Kościół Katolicki, będzie liczył w Europie tyle samo owieczek. 

Dziwne - w miarę, jak Kościół wymiera, gwałtownie wzrasta liczba świętych wśród posoborowych papieży. Przy oklaskach masonerii i michnikoidów. Pierwszemu z nich, Janowi XXIII, wystawiano pomniki już w PRL.


Ilustracja liczbowa: We Francji, w roku 1952, na 10 lat przed Soborem Watykańskim II, po 160 latach wściekłej walki z Kościołem, na mszę niedzielną uczęszczało 27% katolików. W roku 2010 już tylko 4,5%.
 
Oczywiście, w tym okresie świat (szkoła, telewizja, rodzina) "poszedł do przodu", ale też z roku na rok, systematycznie i z uporem zabierano ludziom świadomość szczególnej tajemnicy Mszy Świętej, łacinę, śpiewy gregoriańskie i kazanie. Ma się we Francji wrażenie, że gdyby ksiądz, zamiast w homilii powtarzać to samo, co wierni właśnie usłyszeli w ewangelii, ośmielił się powiedzieć, że wciąż istnieje grzech i wspiął się po to na ambonę, to jakaś biskupia policja by go z tej mównicy ściągnęła manu militari.

Jeśli zważyć na fakt, że warunkiem przetrwania wiary chrześcijańskiej (i europejskiej cywilizacji) jest struktura społeczna oparta na rodzinie i że przed ostatecznym atakiem na Kościół Katolicki "rząd światowy" musi zacząć od popsucia rodziny, to trzeba uznać, że mu się to znakomicie udaje. Mury prawie wszystkich twierdz katolicyzmu w Europie padły, jak gdyby zbudowane były z piasku, mydła i kocich odchodów. Parodię w postaci "małżeństwa każdego z każdym" zaakceptowała m.in. Hiszpania, Portugalia, Francja i Irlandia (nec plus ultra katolicyzmu). Przypadek Irlandii jest szczególny - nowe prawo wprowadził tam nie jakiś efemeryczny rząd socjalistyczny, tylko społeczeństwo w drodze referendum. 

Z sieci

 






Gnicie rodzin postępuje, a głos hierarchów kościelnych, zwłaszcza w Europie Zachodniej, pozostaje ledwo słyszalny. 

Kiedy socjalista Hollande, rękami czarnej minister Taubira, wprowadzał swój mariage pour tous, każdej niedzieli czekałem krzyku hierarchii kościelnej. Jedyne, co usłyszałem, to natchnione przemówienie księdza wzywającego "do szacunku wobec braci homoseksualistów".

Cierpienie za prawdę, odwaga w rzucaniu prawdy w twarz skorumpowanej moralnie władzy,  ostry apel do katolików, nawołujący do wyrażania niezgody na kolejne fale zarazy z Sodomy - wciąż wypatruję tego ze strony purpuratów, mających przewodzić stadu.

Oto, co znalazłem:


Ilustracja i tytuł z Frondy: "Niemcy wchodzą na ścieżkę schizmy". 
Ten bez mycki, na lewo, kardynał (nomen omen) Marx  zadeklarował, że niemiecki Kościół "to nie jest filia Rzymu". W nowej ofensywie mocy ciemności, pod słuszną potrzebę rozważań nad nieudanymi małżeństwami, perfidnie podpięto zamiar wprowadzenia do Kościoła sodomitów i zrównania ich praw z prawami mężczyzn i kobiet, tworzących rodziny w zgodzie z zamysłem Stwórcy i anatomiczną oczywistością.

Dzisiaj, w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, raz jeszcze:
Przyjdź Duchu Święty i oświeć!
Oświeć leniwych i złych pasterzy, którym Chrystus powierzył prowadzenie swoich wyznawców do zbawienia, a nie czynienie z nich stada zdezorientowanych baranów.
Nam, katolikom "szeregowym", daj roztropność i odwagę, abyśmy potrafili krzyknąć "uwaga!" z dowolnego miejsca w prowadzonym do przepaści stadzie!
Prosimy Cię.
Prosimy.

sobota, 23 maja 2015

W rocznicę cudu Jana Pawła Drugiego.




Blisko cztery dekady temu, na Placu Zwycięstwa, dziś Placu Piłsudskiego, w Warszawie, w przeddzień święta Zesłania Ducha Świętego, Jan Paweł Drugi modlił się wraz z milionową publicznością o bezpośrednią Bożą interwencję i odmianę losów świata. Cud się wydarzył. Kilkanaście lat później, całkiem bezkrwawo zapadła się pod własnym ciężarem największa potęga militarna świata. W zasadzie nie wiadomo, po co tak długo konferowała święta komisja w Watykanie rozważając przypadek uzdrowienia, skoro wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu w historii.

Oczywiście, cud to nietypowy i próżno go szukać w żywotach świętych, czy w historii Kościoła. Nad głowami zgromadzonych nie pojawiły się ogniki, wokół wzniesionych rąk kapłana nie żagwił się płomień. Patrzyłem chciwie. Nic. Może tu i ówdzie w oczach coś rozbłysło.

Proszę Państwa, jutro święto Zesłania Ducha Świętego,
może cud się nie wyczerpał i trwa nadal.

Nie traćmy nadziei.

piątek, 22 maja 2015

Bieżące (1)



Przegląd wybuchów wulkanicznych,
krajowych i zagranicznych 
(22 maja 2015)




Coś dla Szkotów z warkoczami

Feministki już dawno ściągnęły spódnice przez głowę (razem z głową), co potwierdza ich niemiecka odmiana, żądając, żeby na przejściach dla pieszych znaki Ampelmännchen zostały wymienione na Ampelfrauen. 
Niektórzy myślą, że to dobrze, że w Niemczech przybywa muzułmanów, bo na Madagaskar zaczną tym razem wyjeżdżać idiotki. 


Ciężar i ciąża władzy 

Premier Luxemburga, liberał Xavier Bettel, samiec, poślubił pochodzącego z Belgii architekta, też samca. 
W pewnym mieście na wschodzie Polski bywało, że przy sprzedaży pary królików, sprzedawca zabawiał się sloganem reklamowym "dwa samce, oba kotne"
W omawianym przypadku ani pan, ani panna młoda nie wydaje się być "kotna".


Płeć aniołów
 





W dalszym ciągu niewiele wiemy o płci aniołów, ale jeden z zakamarków problemu rozświetlił Papież Franciszek, zwracając się prezydenta Palestyny, Mahmouda Abbasa, słowami "Pan jest aniołem pokoju". 
Nie mam problemów ze stopniem wojskowym "Anioł Pokoju", ale jakoś trudno jest mi pogodzić się z myślą, że ma on wąsy.



Ręka rękę...?  Nie, nie uwierzę! 

Onet.pl donosi, że "ArcybiskupTadeusz Gocłowski krytykuje Andrzeja Dudę", ponieważ "mówienie, że Polska jest w ruinie, jest nieuczciwe". 
Prawdą jest, że to z ręki Prezydenta kapnął arcybiskupowi w 2011 r. Order Orła Białego.
 Ale, "cóż to jest prawda?",  jak pytał pewien Poncjusz Piłat. 
Czy w końcu nie wolno było Bronisławowi K. wpaść na pomysł z Orłem? 
Czy zabronione jest purpuratowi myśleć, że Bronisław K. jest lepszy od Andrzeja D.?


Najnowszy środek antykoncepcyjny GATES przechodzi próby na małpach 

Fundacja Gatesów finansuje prace nad środkiem ubezpładniającym kobiety. 
Pierwsza wersja GATESA jest już testowana na małpach.

Że też nikt nie zajął się testami czegoś podobnego wcześniej. Nie bylibyśmy niewolnikami Windows i nikt nie straszyłby rodzin przyszłym "zdalnie sterowanym urządzeniem, wstrzykującym GATESA (bezpośrednio) do kobiecych organizmów". 


"Kacap na deskach", cham na Frondzie 

Tytuł z Frondy: "Kacap nadeskach? Sankcje przynoszą wymierne efekty!".
Klasa!
Na kafelkach Frondy podpisał się palcem publicysta "kad". 
(Już za Terlikowskiego brakowało tam czasem papieru.)
 

czwartek, 21 maja 2015

TABLICA OGŁOSZEŃ - 21 maja 2015







kilka pożółkłych fotografii



Oczywiście, używając terminu "Orientalny", przytaczając błędnie, jak się szybko okazało nazwę naszego klubu, nieświadomie dokonałem nadużycia wobec znanych mi wcześniej ustaleń. Długo potem analizowałem stan swojego ducha, który mnie do tego skłonił i doszedłem do następującej konkluzji, którą teraz po kolei wyłożę.

Po pierwsze, zadałem sobie pytania i w swojej uczciwości poszukiwałem na nie odpowiedzi. Klub Kolonialny, to taki, który złożony z kolonizatorów, czy kolonistów? Jeśli kolonizatorów, to w porządku, tryumfuje kultura, lub siła, za to z kolonistami jest różnie; zliczają się do nich zarówno kolonizatorzy, którzy osiedli się tu na dłużej oraz  zdominowana ludność rdzenna. Czy nasz klub zatem składać się będzie ze zdobywców, czy podbitych, a może mieszanki tych i owych? A skoro mieszanki, to w jakim procencie? Pytania i wątpliwości same się mnożą w nieskończoność, a wyjaśnienia, kto z członków klubu jest kim, uwikłały by posiedzenia w niepotrzebnych sporach.

Po drugie, wobec wielkiej liczby pytań bez odpowiedzi postanowiłem nie stawiać kolejnej przesłanki tylko od razu wyciągnąć wniosek. Moja jaźń skąpana w słońcu i  zawieszona w błękicie południowych mórz, odrzuciła w naturalny sposób termin, który budzi tak wiele wątpliwości zastępując  go innym, oczywistym dla wszystkich, którego znaczenia nie trzeba interpretować, ani nic w związku z nim wyjaśniać.

Odpowiadam w ten sposób Panu Fortunatowi Nababowi na dowcipny przytyk, słusznie dokonany nieubłaganym palcem i proponuję w zamian kilka pożółkłych fotografii, które wykładam na stół z intencją, aby się nad nimi pochylić. Kiedyś byliśmy młodzi!

-------------------------------

- Ty chcesz do komandosów? – głos kapitana był znudzony w sposób charakterystyczny dla oficerów, którym udało się załapać na etat w WKU.
- Proszę o skierowanie do Szóstej Pomorskiej Brygady Powietrznodesantowej. – Powtórzył cierpliwie Artur.
- Zesrasz się – kapitan powiedział tym samym tonem, co poprzednio – tam naprawdę dają w dupę. Spojrzał na podanie.
- Rok politechniki i na zbity pysk. Za zachowanie nielicujące z godnością studenta PRL - odczytał. Zostaliście relegowani. Re le go wa ni - przesylabizował z naciskiem. Czy myślicie, że tam się będą z wami cackać? Pobiliście milicjanta.
-Tylko, to ja leżałem trzy miesiące w szpitalu.
- Daliście sobie wpierdolić i tyle. No i po co mi to mówicie? Teraz potrzebna wypiska ze szpitala.
- Nic nie mówiłem.
- A mi się zdawało, że słyszałem.
- Tak jest. – Powiedział Artur – zdawało się obywatelowi kapitanowi.
- No, teraz mówicie jak trzeba. Zapamiętajcie, z takimi papierami podskoczycie raz i do Orzysza.
- Obywatelu kapitanie, jestem ochotnikiem i będę dobrym żołnierzem. Nie chcę podskakiwać.
Oficer udawał, że się waha. Chłopak jest durny, a on mądrości go nie nauczy. Zobaczy gdzie trafił, zmądrzeje, ale już wtedy odsiedzi swoje. Pochylił się nad dokumentem i coś zanotował.
- Powołanie przyjdzie pocztą za jakiś miesiąc. Masz trochę czasu, upij się z kolegami, pożegnaj z dziewczyną, a w jednostce masz być trzeźwy na dzień dobry.
Oficer spojrzał na zegar. Czas przeznaczony dla poborowego minął, następny kot za drzwiami. Od tego, przynajmniej nie słuchał głupich wykrętów. Ostemplował książeczkę wojskową i rzucił w stronę Artura.
- Powinieneś oddać krew, przy wyjściu z prawej jest stacja krwiodawstwa. Legitymacja dawcy przyda ci się w wojsku.
- Do czego?
- Zobaczysz. Następny!
Odłożył ankietę Artura na stertę i ze stosu obok podniósł kolejną.

Plac apelowy był pełen wojska. Pododdziały sprawnie łączyły się w odziały, potem rozłączały się by znów połączyć się w jedno, zatrzymać w miejscu i utworzyć długi dwuszereg. Tę figurę ćwiczono od rana. Kierował wszystkimi sierżant, niewysoki, barczysty mężczyzna o młodzieńczej sylwetce i starczej twarzy. Stał samotnie pośrodku obszernej trybuny, na której w razie potrzeby mieściło się całe dowództwo i przez elektryczną tubę wydawał rozkazy. Rozmiary trybuny i placu wyraźnie zmniejszały jego postać tak, że z daleka, czerwony beret ułożony w prostokątny trójkąt, wyglądał, jak czapka na krasnalu. Głos tuby nierównomiernie odbijały ściany koszar otaczające plac ze wszystkich stron. Wracał trzykrotnym echem. Sierżant cierpliwie wyczekiwał, aż hałas ucichnie i wydawał następny rozkaz. Co jakiś czas urozmaicał monotonnie wydawane komendy monologiem.
- Wy myślicie, kurwa, że jesteście tu na wakacjach. - Odczekiwał aż echo ucichnie.
- Ojczyzna was tu przysłała! - Znów pauza
- Ja wam mówię! – Dłuższa przerwa.
- Albo, zaczniecie kurwa, maszerować, albo kurwa, zesracie się tu do rana.
Pomagało, po każdej takiej wstawce tupot się wzmagał i wyrównywał.
Artur był tak samo znudzony, jak sierżant, albo jeszcze bardziej, twarze kolegów z lewej i prawej świadczyły, że dzieje się z nimi to samo. Ćwiczyli od czerech godzin, szósty dzień z rzędu i mieli tego serdecznie dosyć. Mimo chłodu mundury lepiły się do ciała, a twarze pokrywał pył z pod nóg, który smakował wapnem. Rozkazy wykonywali mechanicznie. Znowu ustawili się w długi dwuszereg.
- No, teraz było prawie dobrze – zabrzmiało z trybuny. - Ty, czwarty od końca z mojej prawej, myślisz, że cię kurwa, nie widzę, jak się drapiesz po jajach? Nie wiesz, co to baczność? Myślisz, że cię nie zapamiętam? Jeszcze raz!
- Na prawo kooolumnę twórz!
- Naaaprzód marsz!
I cały odział, po raz piętnasty, formował się w kolumnę, aby obejść plac marszowym krokiem, podzielić się na pododdziały, sformować dwuszereg i stanąć naprzeciw trybuny.
- No, teraz było doskonale!
- Jeszcze raz.
- Dobrze.
- A teraz; baaaczność! Do przysięgi!

Może nie tylko do Artura nikt nie przyjechał, ale on myślał, że tylko do niego. Matkę, która szykowała się do wyjazdu zatrzymała nagła choroba szwagra. Artur dostał lakoniczną depeszę. Stop krzysztof ma zawał stop nie przyjadę stop całuję stop mama stop.
Stryj od dawna niedomagał na serce, tak, że zawał, którego doznał dostał w przeddzień przysięgi Artura, nikogo nie zaskoczył. Leżał w szpitalu bielańskim i dogorywał. Przez dwa dni siedziała u wezgłowia, trzymając go za rękę. Mówiła same dobre rzeczy, o nim, o jego bracie, o Arturze, a kiedy zmęczony zamykał oczy modliła się za niego i męża. Nie męczył się długo, zmarł drugiego dnia we śnie. Kiedy rankiem przybyła do szpitala, jego łóżko było puste już i zaścielone dla następnego pacjenta. Taką samą uporządkowaną pustkę poczuła w sercu. Odszedł jedyny człowiek, który jej nigdy nie odstąpił i w najtrudniejszych chwilach zastępował męża.
Koledzy nie przysłali żadnego zawiadomienia i konsekwentnie nie pojawili się w jednostce. Nie wiedział, dlaczego, kilka dni temu rozmawiał w tej sprawie przez telefon i Andrzej zapewniał, że przybędzie w dużej kompanii i z zapasami.
Stał teraz w długim dwuszeregu, na placu apelowym i wraz ze wszystkimi wygłaszał słowa przysięgi wojskowej. Słowa: ”stać nieugięcie na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami i” opuścił i tylko ”ruszał gębą”. Nie on jedyny, cały plac zamilkł, jakby gigantofony na chwilę straciły moc. Na dowódcy prowadzącym ceremonię nie zrobiło, to wrażenia. W zeszłym roku było to samo. Przeszedł gładko do następnych słów roty, a gdy przysięga została złożona oddał mikrofon generałowi.
Najwyższy rangą nie przynudzał ponad miarę. Przyjechał z samego rana i spieszyło mu się do stołu, powiedział parę słów o historii brygady, z której wszyscy powinni być dumni, o szlaku bojowym, zdobyciu Wału Pomorskiego, nawiązał krótko do cichociemnych i Arnhelm. Zakończył życzeniami dla nowo zaprzysiężonych żołnierzy i ich matek. Ojców ominął jak zwykle, bo znając życie, uważał za Rzymianami, że tylko matka jest pewna.
Przy stole rozstrzygnął jeszcze jedną sprawę.
- To była awaria nagłośnienia – zwrócił się, nie wiadomo z pytaniem, czy twierdzeniem do dowódcy jednostki. Pułkownik spojrzał znacząco na chorążego odpowiedzialnego za stan urządzeń technicznych.
- Nie, obywatelu generale, wszystko było w porządku, przypuszczam, że w skutek odbić fal głosowych od koszar, nastąpiło ich wygaszenie i akurat w tym miejscu gdzie staliśmy nic nie było słychać. Na filmie będzie widać, że wszyscy przysięgają.
Twarz starszego chorążego sztabowego wyrażała wyłącznie powagę i kompetencję.                             - Acha – powiedział generał – interferencja fal odwrotnych w fazie. Mogło tak być. Na prawa fizyki nie poradzisz. Ale w raporcie ani słowa o tym, bo jak ich znam, to zaraz przyślą tu uczonych.
W całej jednostce trwało nerwowe ożywienie. Artur zszedł powoli z placu mijając całe rodziny, które już zdążyły się pomieszać z chłopcami w mundurach. Patrzył zazdrośnie na dziewczyny, ubrane odświętnie i w taki sposób, żeby ich faceci pamiętali je długo. Stare wojsko wróciło do koszar, a kto mógł szykował się na przepustkę, inni tęsknie wyglądali przez okna na plac, kantynę i panny.

Bezludne miejsce znalazł na zapleczu kuchni. Usiadł na murku oporowym zjazdu dla samochodów dostawczych i wyciągnął małą paczkę sportów. Nie lubił palić, ale z papierosem w ręku wydawał się sam sobie dojrzalszy. W ogóle podobali mu się ludzie palący. Zapalił zapałkę, nie przypalał, trzymał ją o cal od koniuszka Sporta. Zapałka dopalała się do końca, aż zaczęła parzyć palce. Wytrzymał, zgasła tuż przy skórze. Wyrzucił mikroskopijne drewienko, polizał piekący kciuk. Wyciągnął następną i zapalił.
- Jeszcze kilka zapałek i posikasz się w nocy – głos, który go wyrwał z zadumy należał do sierżanta. Zeskoczył z poręczy. Sierżant swoim zwyczajem obchodził teren i zaglądał we wszystkie kąty. Zachowywał się, jak gospodarz opatrujący swoją własność. Może, dlatego, przed laty, żołnierze służby zasadniczej nazwali go Szczurem. Pasowało, nikt o nim inaczej nie mówił.
- Tak jest, obywatelu sierżancie. Nie posikam się.
- Zrób spocznij i siadaj.
Artur podskoczył na stare miejsce. Sierżant usiadł obok.
- Nikt do ciebie nie przyjechał?
- Nikt – burknął w odpowiedzi i odwrócił twarz. - Co obywatel sierżant się tak dopytuje?
- Nie cierpię pisaniny. Jak sobie palniesz w łeb, to mam przesrane. Raporty, dochodzenia, lustracje, wiesz ile tego jest? Tak samo dowódca; prokurator nie wychodzi z jednostki, czepia się o wszystko.
- Nie zamierzam się zabijać, jestem wierzący.
- W Polsce niby sami katolicy, a w naszej jednostce w zeszłym roku dwóch się zastrzeliło. A jeden z nich, zupełny kretyn, zrobił to na miesiąc przed wyjściem.
- Miał problemy. 
- Pierdolisz głupoty! To ja miałem problemy. Walnął sobie i z głowy, to ja zostałem z raportami i cztery kontrole na raz.
- Ze mną w porządku, obywatelu sierżancie.
- Co z dziewczyną?
- Zerwałem.
- A rodzice?
- Mama została przy stryju. Ma zawał.
- Ojciec?
- Nie żyje.
- Koledzy?
- Nie mam kolegów.
Zamilkli, każdy z nich myślał o swoich sprawach.
- Pójdziecie ze mną – odezwał się sierżant – do miasta. Trochę kultury wam się przyda.
- Nie mam pieniędzy.
- Zajrzymy do dziewczyn i wrócimy jutro.
- Do burdelu?
- Jakiego znowu burdelu? To porządne dziewczyny. Mam u nich zniżkę.