W
sobotę,
23 maja, p. Jacek Kaiper tak zaczął swój post pt. "W
rocznicę cudu Jana Pawła Drugiego.":
Blisko cztery dekady temu, na Placu Zwycięstwa, dziś Placu Piłsudskiego, w Warszawie, w przeddzień święta Zesłania Ducha Świętego, Jan Paweł Drugi modlił się wraz z milionową publicznością o bezpośrednią Bożą interwencję i odmianę losów świata. Cud się wydarzył. Kilkanaście lat później, całkiem bezkrwawo zapadła się pod własnym ciężarem największa potęga militarna świata. W zasadzie nie wiadomo, po co tak długo konferowała święta komisja w Watykanie rozważając przypadek uzdrowienia, skoro wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu w historii.
Osobiście
wierzę w cuda i nie mam żadnych uprzedzeń wobec pomysłu, że
Stwórca interweniuje, gdzie i kiedy uzna za stosowne. Jednocześnie,
nie tylko jestem wyznawcą teorii spiskowej dziejów, ale dostrzegam wpływ
światowej
gospodarki
i technologii
na sytuację
polityczno-społeczną
w krajach nierynkowych. Uznaję
przy tym pewną
dozę słuszności w marksistowskim twierdzeniu, że byt kształtuje
świadomość.
Uważam,
że
niewydolna
gospodarka sowiecka zwyczajnie nie wytrzymała narzuconego jej przez
Reagana wyścigu zbrojeniowego, połączonego
z obniżeniem cen
ropy naftowej i amerykańskim
wsparciem dla stron walczących z Armią Czerwoną w
Afganistanie. Rosja, stanowiąca trzon sowieckiego "imperium
zła",
musiała poszukać sposobu na utrzymanie się przy życiu,
zwłaszcza że Gorbaczow wiedział, że na końcu sowieckiego tunelu
znajduje się nie światło, tylko ściana.
Równolegle rozwijały się różne inicjatywy podziemne, ale ich projekty sięgały daleko poza doraźne problemy natury konsumpcyjnej. Tyle tylko, że bez masowego rewolucyjnego podniecenia wywołanego przez kiełbasę coraz droższą i gorszą, taki na przykład KOR pozostałby towarzystwem wzajemnej adoracji trockistów pochodzenia starozakonnego.
Koktajl tego wszystkiego sprawił, że w społeczeństwie polskim jęło się tlić, wybuchać cząstkowo, aż eksplodowało. Cuda mają to do siebie, że działają błyskawicznie. Tymczasem proces przewracania się komunizmu trwał długo i nie mam zamiaru nudzić najmłodszych czytelników tym wszystkim, co ich dziadkowie znają z autopsji, a rodzice z opowiadań. W obu wypadkach powierzchownie, bo tak już jest z rewolucjami, że ich mózg działa w podziemiu, podczas gdy na ulicach sika krwią tylko mięso armatnie.
Dla
Sowietów
Polska stała
się
polem eksperymentu: czy kraj satelicki może przeskoczyć
w inny system polityczny i ekonomiczny bez
rozlewu krwi i konieczności interwencji? Eksperyment się
powiódł i pozwolono reszcie satelitów w miarę
pokojowo opuścić
swoje orbity. Mniej dotyczyło to małych
krajów,
przylepionych do Rosji geograficznie jak koszula do ciała.
Kompletnie lekkomyślnie
został
potraktowany przez Gorbaczowa problem ukraiński i jeśli teraz leje
się krew, to w wyniku pozostawienia tam bomby o opóźnionym
zapłonie.
Związek
Sowiecki nie tyle "zapadł się bezkrwawo pod własnym
ciężarem", co - w stanie agonalnym - pozbył się chorego
imperium. Rozłożył
się,
umożliwiając Rosji wyjście z własnego trupa. Tej Rosji, którą
"świat"
w najlepsze akceptował,
kiedy pod rządami
mało
rozgarniętego
Jelcyna rozdrapywali ją
wielopaszportowi oligarchowie, a której
obecnie ten sam świat przeszkadza rozliczyć się do
reszty z żydokomunistyczną
przeszłością, wywołując w niej kompleks oblężonej twierdzy i
reanimując
polityczne trupy, naznaczone
przez sowiecką
nostalgię.
Gdyby
rozpad Związku Sowieckiego i odzyskanie wolności przez Polskę
dokonały się w drodze Bożego zrządzenia, Wisła płynęłaby
nadal do Bałtyku, ale miliony młodych Polaków nie wyjeżdżałyby
w poszukiwaniu szczęścia, w Sejmie i mediach nie straszyłyby
postępowe upiory, B'nai B'rith byłoby dla Polaków pojęciem encyklopedycznym, istniałyby wyłącznie dwie płcie i dewianci,
polityka zagraniczna Polski byłaby prowadzona według potrzeb
Polskiej Racji Stanu, Michnik byłby redaktorem naczelnym
Krakowskiego Trębacza Mariackiego, a Hartman pisałby do szuflady.
Stwierdzenie
"wezwany
przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego
cudu",
jest według mnie niedopuszczalnym nadużyciem. Chyba, że zobaczę
papier z poświadczeniem podpisanym przez Ducha Świętego i czytelną
pieczątką na dole.
Wszelkie
oświadczenia typu Duch
Święty przemawia przez XY / Bóg chce, żeby (...) / Bóg daje nam do
zrozumienia, itd. itp. są
poważnym naruszeniem drugiego przykazania "Nie będziesz
wymawiał imienia Pana Boga twego nadaremno".
O
Najwyższym wiemy tyle, ile chciał żebyśmy wiedzieli.
Przed
każdym beztroskim wypowiadaniem się
w Jego imieniu hamowałbym aż
do zdarcia zelówek i walił się w piersi w
razie nadużycia.
Bojaźń
Boża - to nie jest puste stwierdzenie.
Niech
mi Jacek Kaiper nie weźmie za złe mojego "twardego słowa".
Nie on pierwszy uniósł mnie w tej sprawie w powietrze, ale trafiło
na niego.
Na kogoś w końcu trafić musiało.
Odpowiadam Rozpuszczalnikowi, a zacznę od tego;
OdpowiedzUsuńtwoja Panie Rozpuszczalnku, wersja wydarzeń z wierzchu wydaje się prawdziwa i rzetelna, a przewiązana zreczną mową, jak tasiemką pozwala podejrzewać, że i wśrodku znadziemy pyszny tort wielowarstwowy skomponowany na wzór symfonii. Aromat armaniaku, który wydobywa się z pudełka pozwala przypuszczać, że nie zapomniałeś o niczym. Związki przyczynowo skutkowe są bez zarzutu, a faktografia wierna. Czego zatem się czepiam? - Niczego.
Mam za to swoją wersję, zgrzebną, przewiązną w pasie sznurem polnego stracha w beretce baskijskiej z moheru.Nieogoloną.Wydobytą z modłów pątniczych i pieśni dziadowskich, z zapyziałej pleśni polskiego katolicyzmu.
Wiem Rozpuszczalniku, co czuł Alexander Flemning w 1928 roku.