O blogu

Klub Kolonialny Papugi Orinoko - w tej nazwie wszystko jest prawdziwe:

- Klub jest wirtualnym klubem wymiany rzeczywistych poglądów,
- K
olonialny stanowi egzotyczne decorum, które powinno Czytelnika zaciekawić, sprowadzić i, why not, uwieść,
- Papuga Orinoko istnieje naprawdę i można ją spotkać na blogu "Z frontu walki z reakcją i Redakcją",

wtorek, 26 maja 2015

Cud czy korniki w szczudłach? (tekst polemiczny)



W sobotę, 23 maja, p. Jacek Kaiper tak zaczął swój post pt. "W rocznicę cudu Jana Pawła Drugiego.":
Blisko cztery dekady temu, na Placu Zwycięstwa, dziś Placu Piłsudskiego, w Warszawie, w przeddzień święta Zesłania Ducha Świętego, Jan Paweł Drugi modlił się wraz z milionową publicznością o bezpośrednią Bożą interwencję i odmianę losów świata. Cud się wydarzył. Kilkanaście lat później, całkiem bezkrwawo zapadła się pod własnym ciężarem największa potęga militarna świata. W zasadzie nie wiadomo, po co tak długo konferowała święta komisja w Watykanie rozważając przypadek uzdrowienia, skoro wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu w historii.
Osobiście wierzę w cuda i nie mam żadnych uprzedzeń wobec pomysłu, że Stwórca interweniuje, gdzie i kiedy uzna za stosowne. Jednocześnie, nie tylko jestem wyznawcą teorii spiskowej dziejów, ale dostrzegam wpływ światowej gospodarki i technologii na sytuację polityczno-społeczną w krajach nierynkowych. Uznaję przy tym pewną dozę słuszności w marksistowskim twierdzeniu, że byt kształtuje świadomość.

Uważam, że niewydolna gospodarka sowiecka zwyczajnie nie wytrzymała narzuconego jej przez Reagana wyścigu zbrojeniowego, połączonego z obniżeniem cen ropy naftowej i amerykańskim wsparciem dla stron walczących z Armią Czerwoną w Afganistanie. Rosja, stanowiąca trzon sowieckiego "imperium zła", musiała poszukać sposobu na utrzymanie się przy życiu, zwłaszcza że Gorbaczow wiedział, że na końcu sowieckiego tunelu znajduje się nie światło, tylko ściana.

W Polsce, pod koniec lat siedemdziesiątych, ludziom wiodło się materialnie gorzej niż obywatelom krajów zachodnich, ale świat nie wszedł jeszcze w epokę mikrokomputerów i telefonii komórkowej i średni Polak, coraz częściej wychylający nos za granicę, nie czuł się wobec ludzi Zachodu upokorzony. Dla odmiany był coraz bardziej zniecierpliwiony wszystkimi codziennymi aspektami komunizmu, zdrowego jedynie w zarządzanych przez partię mediach. W tym momencie poczucie siły (i podświadomej bezkarności) dał Polakom Jan Paweł II. Żadna Solidarność by jednak wówczas nie powstała, gdyby nie rozwiewanie się ostatnich złudzeń gospodarczych oraz gwałtowna podwyżka cen mięsa. 
Równolegle rozwijały się różne inicjatywy podziemne, ale ich projekty sięgały daleko poza doraźne problemy natury konsumpcyjnej. Tyle tylko, że bez masowego rewolucyjnego podniecenia wywołanego przez kiełbasę coraz droższą i gorszą, taki na przykład KOR pozostałby towarzystwem wzajemnej adoracji trockistów pochodzenia starozakonnego.




Koktajl tego wszystkiego sprawił, że w społeczeństwie polskim jęło się tlić, wybuchać cząstkowo, aż eksplodowało. Cuda mają to do siebie, że działają błyskawicznie. Tymczasem proces przewracania się komunizmu trwał długo i nie mam zamiaru nudzić najmłodszych czytelników tym wszystkim, co ich dziadkowie znają z autopsji, a rodzice z opowiadań. W obu wypadkach powierzchownie, bo tak już jest z rewolucjami, że ich mózg działa w podziemiu, podczas gdy na ulicach sika krwią tylko mięso armatnie.







Dla Sowietów Polska stała się polem eksperymentu: czy kraj satelicki może przeskoczyć w inny system polityczny i ekonomiczny bez rozlewu krwi i konieczności interwencji?  Eksperyment się powiódł i pozwolono reszcie satelitów w miarę pokojowo opuścić swoje orbity. Mniej dotyczyło to małych krajów, przylepionych do Rosji geograficznie jak koszula do ciała. Kompletnie lekkomyślnie został potraktowany przez Gorbaczowa problem ukraiński i jeśli teraz leje się krew, to w wyniku pozostawienia tam bomby o opóźnionym zapłonie.

Związek Sowiecki nie tyle "zapadł się bezkrwawo pod własnym ciężarem", co - w stanie agonalnym - pozbył się chorego imperium. Rozłożył się, umożliwiając Rosji wyjście z własnego trupa. Tej Rosji, którą "świat" w najlepsze akceptował, kiedy pod rządami mało rozgarniętego Jelcyna rozdrapywali ją wielopaszportowi oligarchowie, a której obecnie ten sam świat przeszkadza rozliczyć się do reszty z żydokomunistyczną przeszłością, wywołując w niej kompleks oblężonej twierdzy i reanimując polityczne trupy, naznaczone przez sowiecką nostalgię.

Gdyby rozpad Związku Sowieckiego i odzyskanie wolności przez Polskę dokonały się w drodze Bożego zrządzenia, Wisła płynęłaby nadal do Bałtyku, ale miliony młodych Polaków nie wyjeżdżałyby w poszukiwaniu szczęścia, w Sejmie i mediach nie straszyłyby postępowe upiory, B'nai B'rith byłoby dla Polaków pojęciem encyklopedycznym, istniałyby wyłącznie dwie płcie i dewianci, polityka zagraniczna Polski byłaby prowadzona według potrzeb Polskiej Racji Stanu, Michnik byłby redaktorem naczelnym Krakowskiego Trębacza Mariackiego, a Hartman pisałby do szuflady.

Stwierdzenie "wezwany przez Papieża Duch Święty dokonał na naszych oczach największego cudu", jest według mnie niedopuszczalnym nadużyciem. Chyba, że zobaczę papier z poświadczeniem podpisanym przez Ducha Świętego i czytelną pieczątką na dole.

Wszelkie oświadczenia typu Duch Święty przemawia przez XY / Bóg chce, żeby (...) / Bóg daje nam do zrozumienia, itd. itp. są poważnym naruszeniem drugiego przykazania "Nie będziesz wymawiał imienia Pana Boga twego nadaremno". 
 
O Najwyższym wiemy tyle, ile chciał żebyśmy wiedzieli.
Przed każdym beztroskim wypowiadaniem się w Jego imieniu hamowałbym aż do zdarcia zelówek i walił się w piersi w razie nadużycia.
Bojaźń Boża - to nie jest puste stwierdzenie.

Niech mi Jacek Kaiper nie weźmie za złe mojego "twardego słowa". Nie on pierwszy uniósł mnie w tej sprawie w powietrze, ale trafiło na niego. 
Na kogoś w końcu trafić musiało.

1 komentarz:

  1. Odpowiadam Rozpuszczalnikowi, a zacznę od tego;
    twoja Panie Rozpuszczalnku, wersja wydarzeń z wierzchu wydaje się prawdziwa i rzetelna, a przewiązana zreczną mową, jak tasiemką pozwala podejrzewać, że i wśrodku znadziemy pyszny tort wielowarstwowy skomponowany na wzór symfonii. Aromat armaniaku, który wydobywa się z pudełka pozwala przypuszczać, że nie zapomniałeś o niczym. Związki przyczynowo skutkowe są bez zarzutu, a faktografia wierna. Czego zatem się czepiam? - Niczego.

    Mam za to swoją wersję, zgrzebną, przewiązną w pasie sznurem polnego stracha w beretce baskijskiej z moheru.Nieogoloną.Wydobytą z modłów pątniczych i pieśni dziadowskich, z zapyziałej pleśni polskiego katolicyzmu.

    Wiem Rozpuszczalniku, co czuł Alexander Flemning w 1928 roku.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.