Najpierw
słowo wstępne. Co to jest cud? Jeśli wierzyć Wikipedii cud
to
zjawisko
paranormalne
lub
zdarzenie z różnych przyczyn nieposiadające wiarygodnego,
naukowego wytłumaczenia. Otóż parę
dni temu
byłem świadkiem takiego zdarzenia. Ulicami Warszawy przeszły tłumy
patriotów z wyższej półki.
Jednak
nie wyprzedzajmy faktów, powróćmy do cudów. Cudem jest, tak mnie
uczono na religii, zrobić coś z niczego. Wielki Akt Stworzenia był
cudem. Podawano za przykład Pana Jezusa, który rozmnożył chleb i
ryby, przemienił wodę w wino, cudem wskrzeszał z martwych. Takie
nadnaturalne zdarzenia bywają i teraz, ktoś cudem ozdrowiał, cudem
wymigał się śmierci, choć kostucha już wyraziła skłonność po
jego adresem.
Jednym
słowem cudów było i jest wiele, jednak „wiele” nie znaczy, że
zdarzają się codziennie. Przeciwnie, są na tyle rzadkie, że jeśli
już zaistnieją, to zawsze wzbudzają sensację. Tym razem czystej
wody sensację wzbudził Jarosław Kaczyński. Nie chodzi o to, że
wygrał pod rząd kolejne wybory, takie”cuda”się zdarzają,
szczególnie gdy są dobrze przygotowane. Pan Jarosław, miesiąc po
ostatnich wyborach, przemienił wodę w wino. Zrobił to,
pstryknąwszy palcami. Sam widziałem, miał przy tym twarz kamienną
o zastygłym ironiczno drwiącym grymasie.
Jak
wąż hipnotyzujący królika patrzył z telewizora, a oni zaczęli
się skupiać w różnych miejscach miasta, po czym zeszli się pod
Trybunałem. Pierś w pierś, ramię w ramię, nad głowami biało
czerwona. Widziałem! Nie różowa. Szli jak idzie wiosenny potok,
przełamując lody, jak wezbrana moc wyzwoliszy się z okow,
jak lawina sypkiego śniegu, najpierw z wolna, a potem im ich więcej,
tym spieszniej. Na piersiach ordery i baretki, za Gdańsk, za stan
wojenny, za urzędowanie.
Jeszcze
Polska... szło nieskładnie, usta przyzwyczajone latami do mówienia
„ten kraj”, nie układają się dobrze, wymawiając: „Polska”.
Najpierw trzeba wargi wydąć, wypychając powietrze, potem językiem
sięgnąć podniebienia, złożyć go w rurkę wypychając go jeszcze
trochę, następnie tył języka wesprzeć o miękkie podniebienie,
aby w końcu rozluźnić cały aparat i chuchnąć. Krótki wyraz, a
ile z nim zachodu. Oni nie bacząc na to wszystko, śpiewali, bo
działał czar. Czar Pana Jarosława.
Patrzyłem
oniemiały, a wraz ze mną miliony. Sen to czy jawa? Oto spełniają
się marzenia Słowackiego, Mickiewicza, Krasińskiego. Naród
pojednany niesie znaki, śpiewa swoją pieśń. Uroczystość była
nadzwyczajna.
Niespodzianie
jeden okrzyk zawisł nad tłumami jak grzmot: „precz z komuną!”,
wołały tysięczne usta, „precz!”. Powietrze stanęło, słońce
przyćmiło, przycichły nawet ptaki. Cud
się wzmagał, przyroda przyznawała raję.
Krzyczeli
sekretarze KC, dziennikarze Trybuny Ludu, donosiciele, politrucy i
zwykli ubowcy. „Precz z komuną” wtórowała dziatwa licznie
przybyła z rodzicami.
„Precz
z komuną” jak echo szalało w mojej pustej głowie, gdy kładłem
się spać. A tam obrazy; z 16 stycznia 1982, spod kościoła Św
Stanisława Kostki, z kolejnych trzecich majów. Transportery, pały
i gazy. I Papież, który zabronił się bić.
„I
odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy...”. Pomodliłem
się, bo czas był spać. Za to „precz z komuną” ja wam
odpuszczam – pomyślałem i mary odeszły.