Nie
wiem, czy obecny polski dylemat polityczny - Trybunał
Konstytucyjny versus Parlament -
pojawił się celowo czy przypadkowo, ale tak czy inaczej mógłby
być dobrym początkiem zastanawiania się nad
naprawą ustroju
państwa.
Obecne
dyskusje to jednak głównie
przepychanki "służb, lóż i mafii", które
najprawdopodobniej nie doprowadzą do
żadnych istotnych zmian na tym polu. A
stan obecny (nie
tylko w Polsce) zakłada
omnipotencję i ostateczną wyrocznię prawa
stanowionego, nawet jeśli tylko
w teorii. Termin
"państwo
prawa" nabrał dziś demagogicznego
charakteru, więcej mówiącego o osobie używającej tego
zwrotu, niż o
samym państwie.
Podobnie
jest z
siostrzanymi
pojęciami-wytrychami
w rodzaju "zero tolerancji" czy
"równość wobec prawa".
Prawo stanowione nie jest nawet w
stanie objąć rzeczywistości, a
co dopiero ją porządkować - powinno
więc pełnić w
organizacji społecznej
rolę jedynie pomocniczą.
Można
by powiedzieć, że fetyszyzowanie pojęcia
prawa ma w "demokracji" za cel
kontrolę
kierunku "postępu" i sposobu
na dostarczanie ludowi kolejnej dawki
opium; ładnie brzmi i łatwiej jest
sterować kilkoma sędziami niż
parlamentem.
Pamiętajmy,
jaką rolę przy "legalizacjach"
homo-par odgrywały sądy i
że
w Stanach zrobił to w
zasadzie jeden człowiek
- sędzia Antoni
Kennedy (jakkolwiek na razie chodzi o
uznawanie
przez rząd federalny korzyści
przewidzianych dla małżeństw,
to i te kuchenne
drzwi doprowadzą z
czasem do kredensu).
Nie wiem, czy ów
sędzia pochodzi z
"tych" Kennedych, ale wywodzi się
z irlandzkiej katolickiej
rodziny, a na
dodatek został
mianowany na stanowisko przez Reagana
(Ronnie pewnie przewraca się w
grobie).
Napisałem
wyżej
"można by powiedzieć",
bo przecież żyją
jeszcze ludzie, którzy dawno przeczuwali i ostrzegali, że
takie prerogatywy władzy
sądowniczej mogą się skończyć w podobny sposób;
czy nie należałoby
więc
zastąpić
owego "można by powiedzieć" przez krótkie
"w rzeczywistości"
i stwierdzić,
że
doszło
do tego w
rezultacie "długiego marszu przez
instytucje"?
Oraz dodać, że marsz był
dłuższy niż się
wydaje. I że
byliśmy ostrzeżeni.
To
znaczy, kto chciał, ten był.
Ciekawy
cytat z Konecznego na ten temat umieścił na blogu SM p. zapinio:
http://www.forum.michalkiewicz.pl/viewtopic.php?f=4&t=26960&start=20#p370170
(Artykuł nadesłany przez Hugona)
(Artykuł nadesłany przez Hugona)
Hugo, aż się prosi, żeby ułatwić Czytelnikowi życie i zacytować wskazany przez Pana tekst w całości (dziękując p. zapinio za wyszukanie cytowanego fragmentu w licznych dziełach prof. Konecznego).
OdpowiedzUsuńOto on, przestrzegający przed talmudycznym krętactwem, stanowiącym dzisiaj najgroźniejszy prawdopodobnie środek opresji w stosunku do człowieka, rodziny, narodu, a w końcu całości świata:
Całkiem po żydowsku zapatrujemy się na prawo, jako na jedyny regulator życia zbiorowego i wyłączną namiastkę sumienia. Paragrafiarstwo nas zżera, kruczkarstwo demoralizuje, a wyłączność kazuistyki wysusza umysłowość naszą. Do ciężkich niesprawiedliwości wiodą nasze kodeksy przez to, że wszystko chcą przewidzieć, a sędziego krępują, nie dopuszczając do głosu słuszności i sumienia. W interpretacji prawa zapanowała metoda talmudyczna finezyjnego krętactwa i komentatorstwa bez granic. Prawo stało się doprawdy siecią pajęczą na drobne muchy, przez którą przebijają się jednak doskonale grube owady; najgorsze łotry rozbijają się bezkarnie "w zgodzie z ustawami". Byle nakręcić do litery przepisu! Z tym musi się zerwać, jeżeli nie mamy utracić sam zmysł moralności. Albowiem "zasada" interpretacji prawa polega na dokładnym rozumieniu całości przepisów, ich pobudek i celów, a nie na cząstkowym i oderwanym od całości ich stosowaniu" . Prawo jest zasadniczo syntezą, analiza ma tylko rolę pomocniczą; przepis należy interpretować stosownie do syntezy prawa (zdanie jednego z sędziów naszego Sądu Najwyższego, który, niestety, nie daje się nakłonić do pióra). Wszedłszy na opaczną pod tym względem drogę, staliśmy się podobni do Żydów i w tym także, iż zatraciliśmy filozofię prawa. Jakżeż głęboko muszą reformy sięgać w tej dziedzinie!
Feliks Koneczny